CRAZY ZEKIERS 11/12/2020
Niby
jest zima, niby trwa pandemia, niby nie ma zawodów, niby nic się nie dzieje, a
jednak jest o czym pisać. W ostatni dzień roku oddaje w Wasze ręce listopadowo –
grudniowy numer Crazy Zekiers. Będziecie mieli okazję przeczytać pierwszą
relację z cyklu „Z wizytą w…”, w których zamierzam przybliżać wam najważniejsze
i warte odwiedzenia miejsca na łuczniczo-konnej mapie Polski. Kontynuuję także
polecanie inspirujących i ciekawych tekstów kultury, które w taki czy inny
sposób kojarzą się z łucznictwem i mogą pomóc w zrozumieniu tej dyscypliny.
Dowiecie się także, jak należy ubierać się na zimowe treningi i która
fotografia została obwołana „zdjęciem roku”.
Jednak główny temat numeru stanowi przegląd dyplomów, które w tym roku
można było zdobyć startując na zawodach łuczniczych – mam nadzieję, że na
koniec tego trudnego roku, uda mi się wywołać chociaż kilka uśmiechów na
twarzach moich czytelników. Zapraszam do lektury i do zobaczenia w styczniu.
Z WIZYTĄ W STAJNI DŻYGIT
Jest ostatni dzień listopada. Skręcam z asfaltowej drogi i moim oczom ukazują się spowite mgłą pastwiska, na których gdzieniegdzie można rozróżnić niewielkie z tej odległości sylwetki koni. Parkuję samochód przed bramą, która jest zamknięta, a do której otworzenia podobno potrzebna jest jakaś wiedza tajemna (to jeden z powodów, dla których trzeba pilnować, żeby nie zasiedzieć się w stajni do późna – gdy brama zostanie zamknięta nie ma możliwości wydostania się przed świtem). Wysiadam z samochodu i ogarniam wzrokiem tor łuczniczy – jeden z ładniejszych, jakie widziałam – długi i zbudowany na tle ściany lasu. Wchodzę przez furtkę, która na szczęście otwiera się całkiem normalnie. W oczy rzuca mi się kryty lonżownik – kiedy ostatni raz tu byłam nawet nie przypominał tak wspaniałej konstrukcji.
Przechodzę
przez stajnię i staję na skraju ogromnego, 7-hektarowego pastwiska. Spotykam
Andrzeja – jak nieraz podkreślał Tomek – najlepszego stajennego na świecie.
Rzeczywiście, to nie przypadkowa osoba, która sprząta boksy, karmi i wyprowadza
konie nic więcej o nich nie wiedząc. Nie, to profesjonalista, znający się na
tych zwierzętach jak mało kto.
-
Kręci się tu gdzieś Mateusz?
-
Mateusz? Powinien być u siebie – odpowiada stajenny ciepłym głosem.
Mateusza
nie ma jednak „u siebie” ale jego pozycję szybko zdradzają dochodzące z
warsztatu odgłosy. Zastaję go wiercącego dziury w metalowych blaszkach, które zdaje
się, mają być jakąś częścią paśników. Po krótkim powitaniu i wymienieniu paru
zdać przez chwilę obserwuję go w milczeniu. Tak, Mateusz zdecydowanie jest
człowiekiem czynu, a czasem mam wręcz wrażenie, że mówienie sprawia mu
trudność, a raczej – rzadko uważa je za konieczne. Wychodzimy na dwór i przez
jakiś czas Mateusz próbuje przytwierdzić siaki do paśników, jednak w końcu opuszcza ręce w zrezygnowaniu i proponuje;
-
Może po prostu jutro to zrobię, a teraz pójdziemy postrzelać?
Jego
zmęczenie jest jak najbardziej zrozumiałe. Poświęcił wiele lat swojego życia na
stworzenie miejsca, które przyciąga ludzi z najdziwniejszymi i różnorodnymi
pomysłami. Propozycji i inicjatyw jest tak wiele, że jak sam przyznaje, musi je
przesiewać przez bardzo drobne sito i rozkładać w czasie, aby rozwijając swoje pasje
i realizując projekty, zupełnie przy okazji nie umrzeć z przepracowania.
Reprezentanci Stajni Dżygit zajmują się bowiem nie tylko jazdą konną ale także
kaskaderką, odtwórstwem historycznym i od jakiegoś czasu także łucznictwem
konnym, a pomysłów nadal przybywa. I
chociaż, jeżeli chodzi o łuki, brakuje im jeszcze trochę doświadczenia to na
pewno ogromny potencjał miejsca nakazuje
uważnie przyglądać się wsi Szczodrowo, koło trójmiasta, bo już wkrótce
może stać się ona ważnym punktem na łuczniczej mapie Polski.
Odkrywamy
przykryte plandekami baloty słomy – imitację tarczy węgierskiej i zaczynamy
strzelać, stopniowo zwiększając odległość. Mogłabym robić to przez następne trzy
godziny – obserwować lot strzały, kontrolować techniczne niuanse, wystrzeliwać
serię, zbierać strzały i zaczynać od początku. Ale Mateuszowi szybko się nudzi.
-
Strzelamy teraz pionowo w górę tak aby strzała wbiła się pionowo w balot –
proponuje, a ja początkowo sceptycznie nastawiona w końcu wciągam się w tę
rywalizację. Tak, co by nie mówić Stajnia Dżygit to miejsce pełne niespokojnych
duchów, niestandardowych zachowań, dziwnych pomysłów i oryginalnych postaci.
Ale przede wszystkim to miejsce pełne pięknych widoków i szczęśliwych koni.
DYPLOMY 2020 – PRZEGLĄD NAJCIEKAWSZYCH GRAFICZNYCH KONCEPCJI ROKU
Ze
wszystkich końcowo rocznych rankingów, zestawień i podsumowań, poniższe jest
tym, na które czekałam i cieszyłam się najbardziej. DYPLOMY 2020 to przegląd
najbardziej oryginalnych, najciekawszych i najpiękniejszych trofeów, jakie
można było w tym roku zdobyć, szlajając się po Polsce i strzelając z łuku. Czy istnieje bowiem lepsza nagroda za trud
włożony w treningi, niż ten skrawek papieru najwyższego gatunku, pieczołowicie
przycięty do wyszukanego formatu, zwanego przez ekspertów A-4, nasączony kroplami tuszu, układającymi
się na jego powierzchni we wzór, stanowiący małe graficzne arcydzieło, które po
turnieju przywozimy do domu i uprzednio umieściwszy w antyramie, wieszamy nad kominkiem?
No…, chyba że jest paskudnie brzydkie – wtedy
trafia na stertę z innymi dyplomami, których w trakcie naszych łuczniczych
wojaży zdobyliśmy już wiele, których nie mamy czasu oglądać, których zdjęcia na
facebook’u zebrały już przypadającą na siebie liczbę „lajków”, które nawet
zawiezione na skup makulatury nie przyniosą nam wielkich dochodów, a którymi
napalić w piecu jakoś tak nie wypada, tym bardziej, że nierzadko widnieją na
nich podobizny naszych dobrych znajomych.
I
już na początku, uprzedzając fakty i mając świadomość, że istnieje duże
prawdopodobieństwo iż wśród osób czytających ten artykuł znajdą się autorzy
omawianych prac, pragnę po pierwsze zauważyć iż w lutym tego roku uzyskałam
tytuł magistra sztuki, kończąc kierunek „Wzornictwo”, ze specjalizacją
„Komunikacja Wizualna i Techniki Druku”. Daję wam więc do zrozumienia, że wasze
dyplomy będą oceniane i omawiane przez specjalistę, o wysokości kompetencji
którego jednoznacznie świadczy fakt iż obecnie jego głównym źródłem utrzymania
pozostaje sprzątanie końskich odchodów.
Po
drugie, chcę zaznaczyć, że poniższy tekst nie ma na celu obrażenia i wyśmiania
czyjegokolwiek zmysłu artystycznego i zdolności plastycznych, a stanowi raczej
sentymentalną podróż do czasów, kiedy dyplom zdobyty na konkursie
recytatorskim, czy choćby otrzymany za zebranie największej liczby plastikowych
nakrętek w klasie, był nagrodą wnikliwie oglądaną i szeroko omawianą na
wszystkich spotkaniach rodzinnych i stanowił wartość samą w sobie. Poza tym,
tekst ten potwierdza jedną niezwykle piękną prawdę o łucznictwie tradycyjnym.
Jak bardzo mocno, bezinteresownie i bezwarunkowo musimy kochać ten sport, że
czerpiemy tak wielką radość z uprawiania go i jeżdżenia na zawody, nawet jeżeli
na koniec musimy z uśmiechem przyjąć i zawieść do domu te szkaradztwa.
Szczerze
ubolewam nad tym, że ze względu na ciągnące się za nami przez cały 2020 rok obostrzenia i zakazy zgromadzeń nie było nam dane uczestniczyć w, moim zdaniem,
najlepszej imprezie w łuczniczym kalendarzu – Dziadach. Organizowany przez „Stajnię
Sarmacja” turniej, co roku dostarcza nam przykłady najpiękniejszych dyplomów,
przygotowanych przez niezastąpiony w tej kwestii klan Podermańskich. Dyplomy,
nie dość że są plastycznymi perełkami i popisem warsztatu autorek, to jeszcze
są spójne między sobą jeżeli chodzi o coroczne edycje. Mam nadzieję, że dyplom
na tegoroczną, odwołaną edycję Dziadów został już przygotowany i że będę miała
okazję nacieszyć nim oczy w przyszłym roku.
Dzięki temu, że nie mamy tegorocznego dyplomu z Dziadów, pozostaje zagadką to, który dyplom zdobędzie zaszczytne miano „najpiękniejszego”. Jednak zanim ogłoszę werdykt przygotowałam kilka kategorii tematycznych, w których także przyznane będą nagrody.
Spójna koncepcja
Nagrodę
w tej kategorii otrzymują dyplomy rozdawane w ramach Zimowej Ligi 3D,
organizowanej przez Śląski Ośrodek Łucznictwa Tradycyjnego. Na każdym dyplomie
umieszczone jest inne zwierzę, narysowane podobną techniką. Zachowany jest
także układ kompozycyjny i wyraźnie widać, że dyplomy nie zostały wydrukowane
na przypadkowym papierze, ale że ktoś poświęcił chwilę na jego wybór. I chociaż
może malowanie co drugiej literki na inny kolor w napisie „Dyplom” było zabiegiem
zbędnym, to trzeba przyznać, że jak na dyplomy z zawodów, te są akurat wyjątkowo
nieprzeładowane. Zaliczyć wszystkie rundy Ligi i skompletować taką przyjemną,
spójną kolekcję dyplomów? Czemu nie – tym bardziej, że jeżeli uwielbiasz 3D, Śląsk jest jednym z najlepszych kierunków.
Dyplom z gwiazdą
W
kategorii tej zwycięża, jak można było się spodziewać, zdjęcie Szymona Bazydło.
Fotografie były rozdawane łucznikom, którzy uzyskali najwyższą ilość punktów
podczas rywalizacji w towarzyskich zawodach łuczniczych w Białymstoku.
Wizerunek jednego z łuczników na dyplomie nie jest czymś szczególnie rzadkim,
jednak fakt iż wydrukowano go na papierze fotograficznym, w formacie 15x21,5cm. sprawia,
że trudno oprzeć się wrażeniu, że otrzymujemy jako nagrodę pamiątkowe zdjęcie
wybitnego zawodnika i że jedyne, czego na nim brakuje to autograf. „Dyplom z
Szymonem” stał się pewnego rodzaju związkiem frazeologicznym, a ja liczyłam na
to, że na kolejnych towarzyskich zawodach wygrać będzie można kolejne zdjęcia
łuczników, do których w końcu dołączony zostanie album kolekcjonerski „Gwiazdy
AMM – zbierz je wszystkie”.
Precz z marginesami
Nagrodę
w kategorii „precz z marginesami” oraz najszczersze słowa uznania kieruję do
Łuczników Rozembark, za wspaniałe przygotowanie dyplomów z tegorocznej oraz zeszłorocznej
„Łuczniczej Watry”. Nagminnym bowiem zwyczajem jest projektowanie dyplomu,
który zawiera tło lub fotografię na całej swojej powierzchni i drukowanie go z
białym, 5-milimetrowym marginesem, który pozostawia drukarka. Oczywiście, nie
należy wymagać od organizatorów, że będą umieli przygotować plik graficzny ze
znacznikami spadu i linii cięcia, czy też wiedzieli, że można poprosić o
wydrukowanie dyplomu na papierze w formacie A-4+ i docięcie. Jednak każda
normalna drukarnia na pewno jest w stanie zaoferować pomoc w tej kwestii, co
świadczy jedynie o tym, że dyplomy na zawody prawdopodobnie są drukowane na
drukarkach domowych lub w pierwszym lepszym punkcie ksero za rogiem. Czy
oznacza to, że Łucznicy Rozembark zlecili wydrukowanie dyplomów dobrej drukarni
i co za tym idzie zapłacili za nie niebotyczną sumę? Otóż niekoniecznie!
Dyplomy z Łuczniczej Watry są nieco mniejsze, co pozwala przypuszczać, że
zostały wydrukowane z białym marginesem, a następnie docięte do rozmiaru tła.
Łucznicy Rozembark otrzymują więc specjalną nagrodę za inicjatywę, inteligencję
i dyplomy, które chce się oglądać.
Pikseloza roku
Nagrodę
otrzymuje dyplom z Michałami z IV towarzyskich pieszych zawodów łuczniczych w
Podlaskim Muzeum Kultury Ludowej. Dyplom jest małą formą graficzną, oglądaną
raczej z bliska, a co za tym idzie – mile widziane są na nim zdjęcia dobrej
jakości. Michałowie z AMM Archery są bowiem istotami na tyle przystojnymi, że
chcielibyśmy widzieć ich sylwetki jak najwyraźniej. Tymczasem, choć może
poniższe reprodukcja tego nie oddaje, piksele na fotografii są niemalże tej
samej szerokości co biały margines wokół niej.
Dyplom intelektualny
Wyróżnione
w tej kategorii zostają dwa dyplomy – oba przyznawane na zawodach łucznictwa
konnego, z których jedne odbywały się w Borsukówce, koło Białegostoku, a drugie
w Łomiankach, koło Warszawy.
Oba
projekty dyplomów stworzone zostały według tej samej koncepcji - koncepcji rebusu, którego rozwiązanie
przedstawia poniższy diagram:
I
o ile w przypadku zawodów „Tropem Borsuka III” co do rozwiązania rebusu nie ma
wątpliwości, to już przy drugim dyplomie możliwe jest co najmniej kilka innych
interpretacji tematu, niektóre z nich to np. „Strzały w Wiśle”, „Strzelanie do
syrenki”, czy „Syrenka za nic mając rozrzucone na trasie strzały, wygraża
mieczem zielonej gąsienicy”
p.s
biały
margines
Nagroda specjalna
Zanim
przejdziemy do ogłoszenia, który z dyplomów zdobył tytuł „dyplomu roku”, pragnę
przyznać nagrodę specjalną, za oryginalność oraz bardzo sprecyzowaną i odważną
koncepcję samych zawodów jak i nagród. Otrzymują je medale rozdawane na Fake
Pikniku w Łazach. Z przyznawanymi tytułami trudno dyskutować – za wygranie w
swojej kategorii otrzymywało się zaszczytne miano „Zajebistego”, a za drugie i
trzecie miejsce – „Prawie zajebistego”.
Dyplom roku
Wreszcie,
po przeglądzie tegorocznych dokonań graficznych organizatorów zawodów, przechodzimy do przyznania zaszczytnego tytułu „Dyplomu roku”, a otrzymuje go
projekt dyplomu z zawodów „Strzały nad Wisłą”, made by Magda Nowakowska. Dyplom
jest graficznie ciekawy, kompozycyjnie uporządkowany, nieprzeładowany i zaprojektowany
tak, że nawet margines z drukarki nie jest mu w stanie za bardzo
zaszkodzić. Grafika jest dynamiczna,
oddająca ducha dyscypliny, widniejący na niej wybitny łucznik konny - Michael
Sand nie ma pikseli na twarzy, a ponadto dyplom został wydrukowany na papierze,
który podkreśla jego charakter. Zdecydowanie na ścianę, nie na makulaturę i oby
więcej takich dyplomów w 2021 roku.
CZY ZAWODY u DANKA BYŁY uDANE?
Jeżeli
ktoś ma organizować zawody w ostatnią niedzielę listopada, w datach kiedy ładna
pogoda jest już wątpliwa, a bardzo prawdopodobne są przymrozki i deszcze, to
będzie to Marek Danowski. Bo kiedy palce
grabieją z zimna, konie szaleją, a na torze jest ślisko, to najlepszym pomysłem
jest oczywiście zorganizowanie zawodów na torze polskim. Ale Danowski już chyba
tak ma, że jeżeli zaczyna jakiś projekt to nie przewiduje niepowodzenia.
Jednym
z takich projektów były właśnie Andrzejkowe Warsztaty Łucznictwa Konnego
połączone z Towarzyskimi Zawodami Toru Polskiego, organizowane w dniach 28-29
listopada 2020r. w kameralnej stajni „Paradiso” w Niestępowie. Trasa toru
polskiego zawierała w sobie elementy ścieżki huculskiej, co jest zupełnie
świeżą koncepcją, jeżeli chodzi o zawody w Polsce.
-
Dużo otwartych przestrzeni i zakrętów. Tarcze duże, ale strzały trudne, a przy
tych łatwiejszych z kolei o wiele mniejsze tarcze – relacjonuje zwyciężczyni
zwodów, Karolina Jaskulska. – Te elementy huculskie pozwalały na chwilę
odetchnąć, uspokoić konia i zanokować się na kolejną trudną tarczę – dodaje, co
zdaje się dla niej ważne, biorąc pod uwagę na jak szybkim koniu przyszło jej
jechać.
Jak
zresztą podkreśla organizator, tor miał promować osoby o wysokich
umiejętnościach jeździeckich.
-
Wymagał dużo umiejętności lub konia, który był zgrany z jeźdźcem, co wyniki
pokazały bardzo dobrze – kontynuuje Jaskulska. Rzeczywiście kolejne miejsca w
klasyfikacji przypadły reprezentantom drużyny „Leszcze”, którzy startowali na
koniach, na których trenują na co dzień w stajni Dżygit – Trzeci był Tomek
Błażejczak, a czwarta Maria Babińska – oboje startujący na Kotlecie. Drugie
miejsce zajął Mateusz Szymański, jadąc na swoim koniu – Druidzie, który o
zawodach wypowiada się dość krótko i precyzyjnie - Było zimno i ślisko.
Wśród
juniorów miejsca na podium przypadły kolejno Oldze Szymańskiej, Ewie Kutrybie i
Alinie Bochyńskiej.
I
chociaż rzeczywiście, ostatni weekend listopada to dość ryzykowny termin,
jeżeli chodzi o organizację zawodów, to te u Danka można uznać za uDane, a na
pewno za wyjątkowe – nowością były elementy ścieżki huculskiej na torze polskim
a także fakt, że Kanarkowi oprócz śpiewania udało się też w końcu polatać.
QUEEN’S GAMBIT – POZYCJA OBOWIĄZKOWA RÓWNIEŻ DLA ŁUCZNIKÓW
Ze wszystkich widzianych przeze mnie ostatnio serialowych, kinowych i książkowych premier, nie natknęłam się na żadną, która zrobiłaby na mnie tak duże wrażenie i z którą tak silnie bym się utożsamiała, jak właśnie „Gambit Królowej”.
...i już
słyszę myśli osób, które znają serial i widzą słowo „utożsamiała”. Jasne -Koprowska też uważa się za geniusza,
czy – jasne, Koprowska uważa, że w niej też kochają się wszyscy faceci. Otóż
okazuje się, że moje ogromne ego, nie jest aż tak duże żeby nie mogło zostać
przecenione. „Utożsamianie się” z główną bohaterką serialu polega bowiem na
czymś zupełnie innym.
Książek
i filmów o łucznictwie dostępnych jest na rynku bardzo wiele, jednak od
przeglądania ich, analizowania, omawiania i polecania, dalece łatwiej
przychodzi mi znajdywanie analogii do uprawianej przeze mnie dyscypliny sportu
w tekstach kultury, pozornie z nią niezwiązanych. W zeszłym numerze zwracałam
uwagę na podobieństwa pomiędzy łucznictwem konnym a skokami narciarskimi,
polecając wam książkę „Moja walka o każdy metr”.
Gambit
Królowej opowiada historię wybitnie uzdolnionej dziewczynki, która nauczona gry
w szachy przez dozorcę sierocińca, w krótkim czasie staje się jednym z
najlepszych graczy na świecie.
Czy
można porównać łucznictwo do szachów? Oczywiście, że można, choć na poziomie
technicznym podobieństw nie ma zbyt wiele. To, co w serialu Gambit Królowej
najbardziej zwróciło moją uwagę to cała warstwa pozasportowa. Relacje
międzyludzkie, polityczne przepychanki, pozyskiwanie funduszy na krajowe i
zagraniczne starty, wreszcie uprawianie niszowej, mało znanej i dla wielu
niezrozumiałej dyscypliny sportu – to
wszystko, z czym łucznik konny ma do czynienia na co dzień.
Przede
wszystkim jednak Gambit Królowej to opowieść o cenie sukcesu – o wielkiej
presji, o wieloletnim pokutowaniu za błędy i potknięcia, o drodze "z piwnicy" na światowe areny, ale przede wszystkim o
wielkiej miłości, wręcz uzależnieniu od tego, co się robi.
Biorąc
pod uwagę tematykę, świetnie zbudowanych, wyrazistych bohaterów, niebanalną
fabułę i momentami mroczny klimat, śmiało można powiedzieć, że serial Gambit
królowej to pozycja obowiązkowa, również dla łuczników.
OUTFIT MIESIĄCA
ZDJĘCIE ROKU
Kiedy
w czerwcu wydawałam pierwszy numer Crazy Zekiers, umieściłam na okładce
poniższe zdjęcie z pytaniem „Czy fotoreporterzy są w stanie to przebić?”.
Teraz, w ostatni dzień 2020 roku już wiemy – nie byli. Od majowych zawodów w
Kawalkadzie nie widziałam drugiego zdjęcia, które byłoby równie niezwykłe, jak to
wykonane przez Piotra Mazurka.
Łuczniczka
strzelająca do siebie pozostaje najlepszą fotografią tego roku – oby w
przyszłym udało nam się uwiecznić jeszcze więcej tak wspaniałych momentów.
Komentarze
Prześlij komentarz