Crazy zekiers - 10/11/2020

 




Łucznictwo konne to, okazuje się, sport idealny na czas pandemii. Owszem, lockdown praktycznie uniemożliwił starty za granicą, a wiele ważnych imprez, na czele z planowanymi na ten rok Mistrzostwami Świata, zostało odwołane. Jednak jeżeli chodzi o starty w kraju to idealnie wstrzeliliśmy się między wiosenny lockdown, a jesienną falę zachorowań. Sezon zakończył się dosłownie na kilka dni przed niekontrolowanym, dramatycznym wzrostem liczby zakażonych. Mamy więc dużo więcej szczęścia niż np. skoczkowie narciarscy. A swoją drogą i tym będzie poświęcony fragment niniejszego wydania Crazy Zekiers. Zawodów nie ma więc dużo, w związku z czym postanowiłam wydać ten numer dopiero w połowie listopada, a nie pod koniec października.

W nowym numerze znajdziecie więc pytanie o przyszłość naszej dyscypliny, podsumowanie Pucharu Wielkopolski, relację z zawodów „Field w centrum miasta”, napisaną przez Marię Babińską, polecenie książki oraz tradycyjnie – zdjęcie i outfit miesiąca. Mam nadzieję, że mimo dramatycznego niedoboru bieżących tematów w tym i w następnych numerach znajdzie się wystarczająca do zadowolenia czytelników ilość mniej lub bardziej wartościowych treści.

 

 


Mamy juniorów. I co dalej?

Zawody odbywające się w drugi weekend października były wyjątkowe nie tylko ze względu na to, że kończyły tegoroczny sezon zmagań łuczników konnych. W „Strzałach nad Wisłą” połowę listy startowej zajmowali juniorzy. Rzeczywiście ten rok to prawdziwy wysyp startującej młodzieży. Taki stan rzeczy raduje ale też nakłada na nas (zawodników, trenerów, działaczy) niesamowitą odpowiedzialność. Obecne gwiazdy polskiego łucznictwa konnego to w dużej części prekursorzy bądź swego rodzaju „modele testowe” – ofiary systemów treningowych, patentów czy rozwiązań które w momencie ich aplikowania cały czas były w procesie modelowania i kształtowania. W tym momencie, kiedy techniki strzelania, taktyka oraz systemy treningowe są już w mniejszym lub większym stopniu wykształcone, wdrażane, przetestowane na zawodach i zweryfikowane międzynarodowymi sukcesami, można już mówić o bazie, dzięki której będzie możliwe wytrenowanie pokolenia zawodników, którzy osiągną zupełnie nowy, nieosiągalny dla obecnie startujących poziom – sportowców.

Przede wszystkim – nie przeszkadzać

Młodzież jest niesamowicie wdzięcznym materiałem do pracy. Obserwując ich na zawodach, zachwyca mnie jak łatwo nawiązują kontakt nie tylko ze sobą ale także ze starszymi zawodnikami, bez względu na klubowe przepychanki czy polityczne zagrania. Mamy obowiązek zachowywać czujność w tym co mówimy i jak mówimy. Pilnować aby juniorzy nie nasiąkali niechęcią i zatwardziałością, które nieuchronnie spływają na nich z góry. Stworzyć im dogodne warunki, do rozwijania tego, co u nich naturalne – sympatii, przyjaźni, wymiany doświadczeń. Tak zaakceptowanie różnorodności, jak i chęć współpracy są kluczowymi elementami dla rozwoju całej dyscypliny w kraju, a trudno się kłócić z tym, że ostatnimi czasy środowisko łucznictwa konnego ma z tym ogromny problem.

 

Hybrydowe techniki kluczem do sukcesu

Poza rozwojem całej dyscypliny, przyjazna atmosfera pomiędzy klubami przynieść może niesamowite korzyści jednostkom. Na przykładzie Patrycji Gryko, absolutnie niesamowitej juniorki, która ma za sobą chyba najowocniejszy sezon w karierze zauważyć można, że na poziomie sportowym najlepiej sprawdzają się techniki hybrydowe. Mimo, że jest ona zawodniczką AMM Archery to w jej technice widać wyraźne wpływy Wojtka Osieckiego. Innym ciekawym przykładem może być Finka, Anni Jauhiainen. Regularnie święci ona poważne, międzynarodowe sukcesu, mimo iż jej styl w ciągu ostatnich lat radykalnie się zmieniał i wciąż ewoluuje. Wycieczki na Węgry, do Francji, Finlandii czy nawet do Białegostoku, Gierałcic oraz Rakowni powinny więc być obowiązkowym punktem w procesie szkolenia każdego młodego zawodnika. Niestety w tej kwestii wciąż można obserwować pewną zatwardziałość. Przed oczami staje mi Michał Choczaj, alergicznie reagujący na przedni kołczan, argumentujący, że nie jest on „historyczny” czy inni zawodnicy, uparcie wykazujący wyższość strzelania z zekiera niż z trzech palcy, lub wyśmiewający „ciągnięcie do cycka” albo kotwiczenie.




Nie trenujmy na kredyt

Łączenie technik jest równie ważne co multidyscyplinarność. Na jej zalety zwrócił mi kiedyś uwagę Włodek Woźnica, na długo przed tym zanim na własnej skórze przekonałam się o tym, jakie korzyści przyniosło mi poszerzenie zakresu zawodów, w których biorę udział o Field’a i 3D. Trening, polegający na strzelaniu z konia jest tak naprawdę wierzchołkiem góry lodowej, powinien stanowić niewielki procent całego procesu treningowego, być wręcz nagrodą, a nie treningiem właściwym. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że trenowanie bez odpowiedniego przygotowania fizycznego i kondycyjnego, bez zadbania o koordynację, koncentrację, właściwej diety i co najważniejsze, odpowiedniego przygotowania mentalnego, to trenowanie na kredyt – przynoszące efekty tylko na krótkich dystansach. I mam wrażenie że problem z wprowadzeniem kompleksowego, wieloaspektowego treningu wynika nie tyle z braku wiedzy czy kompetencji, a raczej ze wstydu. Odnoszę wrażenie, że z jakichś bliżej nieokreślonych przyczyn wciąż mamy problem z przyznaniem się do profesjonalizmu i często mylimy go lub zastępujemy zadufaniem w sobie i, jak to zwykliśmy nazywać „nadęciem”. Musimy w końcu przełamać wstyd przez nazwaniem siebie sportowcem i przyjęciem na siebie wszystkich wiążących się z tym obowiązków. Dla rozwoju dyscypliny ale też dla dobra jednostki konieczne jest znalezienie złotego środka pomiędzy „ale mam kaca” i „ostatni raz łuk trzymałem w rękach miesiąc temu”, a obsesyjnym i nerwowym sprawdzaniem wyników w telefonie zaraz po zakończonej konkurencji. Należy wykształcić w młodych zawodnikach sposób myślenia pozwalający osiągać dobre rezultaty przy jednoczesnym rozumieniu, że nie są one w sporcie kwestią kluczową.

Mamy więc juniorów, mamy ich potencjał, entuzjazm i kreatywność. Jednak tymi, którzy naprawdę wymagają ciężkiego treningu jesteśmy my  - osoby, które będą ich uczyć. Pandemia uśpiła naszą czujność. Rywalizując we własnym, zamkniętym gronie łatwo stworzyć w swojej głowie iluzję sukcesu. Jednak świat wciąż nam ucieka. I nie pozostaje nam nic innego, jak go gonić. Nam i juniorom, którzy prawdopodobnie niedługo w tym wyścigu nas wyprzedzą.

 


 




Field w centrum miasta – relacja Mery Babińskiej

Zawody odbyły się w Forcie Blizne. Nie wiedziałam, że w Warszawie i to prawie w centrum jest tak duży,  zielony teren. Jak nazwa zawodów wskazuje - strzelaliśmy Fielda. Były dwa okrążenia po 12 celi. Pierwsze okrążenie na odległości nieoznaczone, drugie na odległości oznaczone. Bardzo ciekawe ustawienie tarczy sprawiało, że trzeba było się pogimnastykować i ustawiać do strzału bardzo w dół lub w górę. Jedna tarcza była ustawiona w budynku tak, że znajdowała się w ciemności i trudno było trafić w małe cele. Był również cel specjalny, ustawiony w dość sporej odległości na tle wody. Była za niego specjalna nagroda, ale z okazji, że nawet nie zbliżyłam się do walki o nią to nie wiem jaka.



Dla tych co strzelali najlepiej przewidziane były nagrody i to nie byle jakie. Oczywiście pomijając standardowe medale i dyplomy (tak, były białe), ci co wystrzelali najwięcej punktów dostali kostki do strzelania. Myślę, że wybór akurat tej nagrody rzeczowej jest dość uzasadniony, ponieważ już udowodnili, że potrafią strzelać do dużych tarcz więc dostali małe kostki. Oprócz super strzelania dopisała też pogoda, bo mimo prognoz, które nie były zbyt obiecujące, cały dzień świeciło słońce. Jednak gdyby ktoś mnie zapytał co będę najbardziej pamiętać z tych zawodów to chyba to, że było pięknie. Żółte, spadające liście z drzew i tarcze ustawione na przeciwległym brzegu wody  - taki malowniczy widok na pewno zapamiętam. Było tak super, że nawet zrobiłam zdjęcie!

 






Polska : Niemcy – 2 : 2, czyli o finale Pucharu Wielkopolski

Rozegrane w dniach 2-4 października w Rakowni „Starcie na skraju puszczy” było ostatnimi zawodami zaliczanymi do Pucharu Wielkopolski.

Poza wieloma zawodami towarzyskimi, w Kawalkadzie odbyły się cztery większe, trzydniowe imprezy;

kwietniowe zawody „Na wilczym szlaku”

rozgrywana w lipcu „Strzała w koronie”

sierpniowe „Spotkanie za łukiem rzeki”

oraz kończące sezon „Starcie na skraju puszczy”

i kiedy przywołuje w pamięci te zawody, pierwszą osobą, która przychodzi mi na myśl jest Christian Ahner. Ten przesympatyczny i jednocześnie najstarszy ze stawki reprezentant Niemiec, co zawody, startując na swoim ulubionym wierzchowcu z Kawalkady - Lelku, pokazywał ogromną sportową klasę, szczególnie na torze polskim. We wszystkich trzech spotkaniach,  na których był obecny w tej właśnie konkurencji deklasował rywali. Na zwycięstwa w zawodach bił się z Natalią Koprowską, którą między konkurencjami z uśmiechem nazywał „my lovely enemy”, a która w odpowiedzi nazywała go „Opa”, co w języku niemieckim oznacza „dziadek”. Koprowska zwyciężyła w dwóch pierwszych kawalkadowych spotkaniach, pozostałe dwa zgarnął już Ahner. I choć w klasyfikacji generalnej Pucharu Wielkopolski Niemiec uplasował się dopiero na trzeciej pozycji, to trzeba zwrócić uwagę na to, że w kwietniu, z powodu pierwszego lockdown’u nie pojawił się on na zawodach, zaś wygrane przez niego „Spotkanie za łukiem rzeki”, które było jednocześnie otwartymi Mistrzostwami Polski nie zaliczało się do ostatecznego rankingu. Trzeba więc zaznaczyć, że Christian Ahner zajął w Pucharze Wielkopolski trzecie miejsce z dwoma wynikami, podczas gdy na notę wyprzedzających go Natalii Koprowskiej i Anny Sterczyńskiej składały się wyniki z trzech spotkań. I chociaż rozważania „co by było gdyby…” są w sporcie bardzo nie na miejscu to trudno oprzeć się myśli, że gdyby Ahner miał szansę przyjechać do Polski w kwietniu, to jego zwycięstwo w całym cyklu byłoby zdecydowane.

W kontekście rywalizacji sportowej wspomnieć należy także o Łukaszu Iwaneckim, Ewie Kutrybie i Katarzynie Strachowskiej – przez ostatni rok poczynili ogromne, widoczne na pierwszy rzut oka postępy. W czołówce co jakiś czas lubił też namieszać Maciej Tomikowski, który regularnie sprawiał niespodziankę, wskakując na podium w jednej z konkurencji.

Jak będzie wyglądał Puchar Wielkopolski w przyszłym sezonie? Pytanie to jest jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę to, że prawdopodobnie za rok będzie on rozgrywany już w nowej lokalizacji. Czy Christian Ahner potwierdzi swoją wielkość? Czy Jacek Dudek na dobre wróci do gry? Czy Tomikowski i Iwanecki ustabilizują swoją formę? A może do walki o medale włączy się ktoś zupełnie nowy? Na odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Póki co, w Pucharze Wielkopolski Polska : Niemcy – 2 : 2.

 




 

 

Moja walka o każdy metr – książka bardzo łucznicza

To nie jest pierwszy raz kiedy w moich wypowiedziach szukam analogii między łucznictwem konnym a skokami narciarskimi. Są to dwa sporty indywidualne, w których warunki zewnętrzne, niezależne od zawodnika, odgrywają ogromną rolę i mogą znacząco pokrzyżować plany. W skokach jest to przede wszystkim wiatr, w łucznictwie konnym – zwierzę, którego reakcji nigdy nie da się w pełni przewidzieć.

Po książkę „Moja walka o każdy metr” pierwszy raz sięgnęłam, zaraz po jej wydaniu, w 2016 roku, jako że byłam wtedy zagorzałą fanką i regularnym obserwatorem zmagań skoczków narciarskich. Jednak dopiero teraz, kiedy sięgnęłam po nią po raz drugi, sama mając już za sobą pewne doświadczenia sportowe, jestem w stanie zrozumieć ją bardziej.

Kompozycja książki opiera się na dramatycznym upadku Thomasa Morgensterna na skoczni mamuciej w Kulm i wydarzeniach mu towarzyszących. Jednak opis powypadkowej rzeczywistości jest tylko pretekstem do poruszenia innych aspektów sportowej kariery i życia osobistego skoczka z Austrii. Choć napisana prostym językiem to jednak dzięki pomocy Michaela Roscher’a (austriackiego dziennikarza i współautora książki), „moja walka o każdy metr” jest wciągającą opowieścią o walce z przeciwnościami losu, rywalizacji, dylematach oraz często trudnych decyzjach dotyczących treningów i startów. I choć skala popularności skoków narciarskich i łucznictwa konnego jest nieporównywalna, to jednak wymienione wyżej problemy nie brzmią zupełnie obco. Gorąco więc polecam lekturę książki Morgensterna, wydanej już po zakończeniu jego burzliwej kariery i życzę odnalezienia w niej przynajmniej niewielkiej cząstki siebie.

 



Outfit miesiąca

Kiedy ogłoszono temat i termin tegorocznych „Dziadów” byłam pewna, że po tej, organizowanej w stajni Sarmacja imprezie, kandydatów do zwyciężenia w konkursie na outfit miesiąca będzie naprawdę wielu. Niestety, dziady nie odbyły się, jednak to stworzyło okazję do przyznania tytułu komuś, kto od dawna na niego zasługiwał. Maria Pachołek od dłuższego czasu zaskakuje nas na zawodach interesującymi, oryginalnymi stylizacjami. Jesteśmy już jednak tak przyzwyczajeni do jej nietypowych strojów, że zawsze uchodziły one naszej uwadze.  W tym numerze więc, zupełnie zasłużenie zdobywa nagrodę za outfit miesiąca z Hubertusa dla łuczników konnych, utrzymanego w duchu halloween’owym, organizowanym w Klubie jeździeckim Kawalkada.



Zdjęcie miesiąca

Wyróżnienie w tej kategorii otrzymuje zdjęcie wykonane przez Jana Pomaskiego, w czasie zawodów „Strzały nad Wisłą”. Urzeka w nim przede wszystkim, oryginalna perspektywa, która świetnie oddaje ducha rywalizacji i wrażenia towarzyszące łucznikowi konnemu podczas przejazdów po torze.



Komentarze

Popularne posty