Lubią czy nie lubią? - migawki z Fake Pikniku


Pozbawiona złudzeń podchodzę do miejsca, gdzie powędrowała podkładka z numerem siedem. Trzyma ją młody chłopak i od razu daje mi okazję do zaskarbienia sobie odrobiny sympatii tych biednych skazańców, którzy będą strzelać w moim towarzystwie nie z wyboru, lecz z konieczności. 

 

Wspaniałe jest już to uczucie, kiedy otwieram oczy. Na oślep pukam w szybkę telefonu, żeby ustawić budzik na drzemkę, bo wydaje mi się to naturalne o tak wczesnej porze, ale kiedy przykładam głowę do poduszki, zaczynam czuć lekkie mrowienie we wszystkich częściach mojego ciała i wiem, że już nie zasnę. Mrowienie spowodowane jest czymś pomiędzy stresem i radością. Zrywam się więc na równe nogi, zalewam herbatę w termosie, zjadam śniadanie i jestem już gotowa do drogi.

Dziwne, ale nie mogę sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek, kiedy rano wyjeżdżałam na zawody 3D towarzyszyła mi brzydka pogoda. Naprawdę, nie pamiętam. Pamiętam za to całe mnóstwo słonecznych poranków, zwiastujących piękny dzień. Zresztą, jadę na fake piknik – nie może być inaczej. Nawet radio w samochodzie, które nie działało od kilku tygodni w przeddzień zawodów decyduje się zmartwychwstać, więc tylko przerzucam stacje, w poszukiwaniu bardziej energetycznych kawałków, które jeden po drugim wypełniają wnętrze auta. W takich okolicznościach i z takim nastawieniem psychicznym trasę pokonuje się ultra szybko i o 8:50 parkuję przy stacji PKP w Łochowie. Rafał wsiada do samochodu, a kiedy pełna entuzjazmu zaczynam opowiadać o tym, jaki wspaniały mamy przed sobą dzień i jak cudownie go widzieć znowu przebąkuje coś o naszej zakończonej przyjaźni. Uśmiecham się. I tak wiem, że mnie lubi. Jaki ma wybór – ktoś musi odebrać go ze stacji w Łochowie.

Dojeżdżamy do Ośrodka Kolonijnego Spółdzielni Usług Socjalnych - podwarszawskiej mekki łuczników i przy rejestracji okazuje się że nie tylko Rafał mnie lubi.

- Natalkę lubimy – stwierdza śmiało i co dziwniejsze zupełnie bezinteresownie Tomek Cejmer – wiec pozwolimy jej się wpisać do tej grupy, do której chce.

Patrzę na niego z niedowierzaniem. „Lubią mnie”? No tak, przed chwilą wręczyłam mu 50 zł. wpisowego – to argument potencjalnie potęgujący sympatię. Rzucam okiem na rozpiskę z grupami.

- To ja stworzę własną i zobaczę, kto jeszcze mnie lubi. – Wpisuje swoje nazwisko pod rzymską ósemką. Z uśmiechem ruszam na rozgrzewkę, wyobrażając sobie tabuny łuczników, którzy ochoczo dopiszą swoje nazwiska pod moim, zachwyceni perspektywą strzelania w grupie razem z Koprowską. Chłodny, wrześniowy poranek zamienia się w ciepłe przedpołudnie – bluzę będzie można zostawić w aucie.





Pod wiatą spotykam Pana Frodo. Rozstawione na stole smalec i ogórki skutecznie uniemożliwiają nam skupienie się  na odprawie. Przychodzi jednak moment wyczytywania grup.  Podekscytowana czekam na grupę ósmą, moje nazwisko pada jednak wcześniej, bo już w grupie siódmej. Okazuje się, że grupa numer osiem w ogóle nie powstała. Nikt się do mnie nie dopisał - jednak nikt cię nie lubi, Koprowska. Pozbawiona złudzeń podchodzę do miejsca, gdzie powędrowała podkładka z numerem siedem. Trzyma ją młody chłopak i od razu daje mi okazję do zaskarbienia sobie odrobiny sympatii tych biednych skazańców, którzy będą strzelać w moim towarzystwie nie z wyboru, lecz z konieczności.

- Nie chcę zaznaczać punktów – mówi chłopak.

- To po co się łapałeś za karty? – Śmieje się jego ojciec. Ma przesympatyczny głos.

- Ja mogę pisać! – Zgłaszam się na ochotnika. Chłopak bez zastanowienia wręcza mi podkładkę z kartami uczestników. Przeglądam je pobieżnie – Fejki rzeczywiście przygotowały karty bez zarzutu. Wszystko jest jasne – trudno się pogubić. Moją uwagę zwracają wypisane na górze kategorie.

- Mnie tu zaznaczyli „kobieta standard”. – Zerkam w dół, na moja sylwetkę. Czyżby Cejmer przy zapisach dokonywał szybkich pomiarów „na oko” i na tej podstawie ustalał standardy kobiecości? Obok „kobiety standard” widnieje kategoria „hardcore” – Nie chcę sobie wyobrażać jak mogłaby wyglądać „kobieta hardcore” – Mówię głośno, a nowopowstała grupa wybucha śmiechem. Nie jest źle. Może jest jeszcze szansa na to, żeby mnie polubili.




            Kierujemy się na stanowisko nr 7 i rozpoczynamy strzelanie. Teraz mogę dokładnie poznać moich towarzyszy. Pierwszy z nich to złowrogo wyglądający Artur. Ustawia się do pierwszego strzału i okazuje się, że będzie strzelał z zekiera. Z zekiera? Jakim cudem nie znam tego człowieka? Przecież ja sama jestem jednym z najlepszych zekierowców w Polsce. Najlepszą pieszą łuczniczką konną… Strzał. O cholera, Koprowska nie wychylaj się. Okazuje się, że Złowrogi Artur wie co robi. Świetna technika. Człowieku, gdzie ty się przede mną chowałeś do tej pory i dlaczego cię nie znam?

Drugi zawodnik naszej grupy to Jarek. Wygląda jak Harrison Ford z ostatniej części Indiany Jones’a. Chyba gapię się na niego zbyt intensywnie. Harrison Ford też jest dobry. Wygląda na to, że trafiłam do grupy śmierci.

Następna dwójka to Karolina (według karty punktowej Tomala, choć naprawdę jej nazwisko brzmi inaczej) i Marcin. Marcin jest super, bo co jakiś czas częstuje suszoną wołowiną. Nie wiem z jak mocnego łuku strzela  ale jego strzały są nie do wyciągnięcia. Przydałaby się do tego zadania jakaś kobieta hardcore.

Kolejna dwójka to Maciej – młody wymiatacz i jego ojciec, który nie dość, że jest przesympatyczny i reaguje na wszystkie moje żarty, za co jestem mu bardzo wdzięczna to jeszcze robi nam zdjęcia. Super! Jeszcze nigdy nie szłam w grupie z fotografem.

No i jestem jeszcze ja – kobieta standard w sukience moro, która miała być w grupie ósmej ale ponieważ nikt się do niej nie dopisał trafiła z konieczności do najlepszej grupy na świecie, która sprawia wrażenie jakby jednak miała ją polubić.

 






Marcin nie przestaje mnie lubić nawet kiedy po kilku stanowiskach okazuje się, że na jego karcie coś się nie zgadza. Ma wpisany o jeden cel więcej niż pozostali. To chyba ta wołowina sprawia, że mam tendencje do wpisywania mu większej ilości trafień. Gorączkowo staram się zdiagnozować problem – byłoby bardzo źle stracić źródło suszonej wołowiny. Najprawdopodobniej wpisałam mu dwa razy punkty z komara. W ogóle, jeżeli chodzi o figury to piknik stoi na dość wysokim poziomie. Poza standardami typu czarny niedźwiedź, głuszec i ryś, który nie ma podstawy bo to białe to jego brzuch, mamy możliwość strzelania do komara, którego jak dotąd widziałam tylko raz – na Mistrzostwach Polski Fantasy, do pawiana, z którym w ogóle mam pierwszy raz do czynienia oraz do dziwnego „leśnego kota”. No i jest też oczywiście velociraptor. Swoją drogą nie wiem dlaczego Harrison Ford nie grał w żadnym Jurassic Parku, bo wygląda świetnie mierząc z łuku do dinozaura.

 





Przez dłuższy czas ani przed nami ani za nami nie widać żadnej grupy i zaczynamy zastanawiać się, czy poruszamy się właściwą trasą i we właściwym kierunku. Kiedy w końcu kogoś doganiamy, informują nas, że każda grupa ma obowiązkowy, 15-minutowy postój pod wiatą. I byłby to świetny pomysł gdyby nie fakt, że ogórki są ale smalcu już nie ma… Pozostaje więc sernik – też pyszny.

Nie wiadomo skąd pojawia się Rafał.

- Co ty tu robisz? Jesteś trzy stanowiska za nami.

- Mam w grupie trzech bloczków. – Odpowiada zdesperowany, sięgając po sernik.

Jeżeli Rafał po oddaniu strzału ma czas z każdego stanowiska wrócić pod wiatę zanim jego grupa się uwinie to… przynajmniej mamy pewność, że nie będzie głodny. Moja grupa jest totalnym przeciwieństwem grupy Rafała. Jesteśmy super sprawni. Nie wiem, czy to dlatego, że strzelamy tak celnie, że nie musimy szukać strzał, czy dlatego, że po prostu nawet jak je zgubimy to ich nie szukamy, bo jak Tomala przekonuje Marcina „to nie ma sensu, tam ten mech jest taki pulchniutki… i tak jej nie znajdziesz”. A może po prostu śpieszno nam do tego, na co wszyscy czekamy. Bo tak naprawdę, mnie, złowrogiemu Arturowi, Harrisonowi Fordowi, Tomali, Marcinowi, Maćkowi i jego ojcu nie chodzi o punkty, miejsce na podium i medale. Wszyscy czekamy na losowanie nagród. Bo chodzi nam tylko o tą jedną, wspaniałą figurę 3D.

 




Podczas drugiego kółka rzeczywiście doganiamy grupę przed nami w związku z czym decydujemy się znacznie przedłużyć pobyt pod wiatą. Tym razem smalec jest ale brak ogórków. Tomala gorączkowo przegrzebuje wiaderko, w którym stały, z nadzieją, że znajdzie tam jeszcze chociaż jedną sztukę. Niestety – tylko koper i woda. Razem z ojcem Maćka decydujemy się na desperacki ruch – napełniamy kubeczki wodą z ogórków i popijamy nią kanapkę ze smalcem – efekt jest zadowalający. Pobyt pod wiatą przedłuża się bo nigdzie nie widać grupy, która idzie za nami, a poza tym, Agnieszka Głuch rozpoczęła przy swoim stanowisku kulinarnym gotowanie pierogów. Bez zastanowienia biorę swoja porcję. Na posiłek decydują się również Tomala i mały Maciej. Spędzamy pod wiatą chyba z pół godziny i dopiero na horyzoncie pojawia się jakaś grupa.

Ruszamy więc do pawiana. Posiłek wprowadził duże rozprężenie. Maciek gubi strzałę, dyskusje robią się coraz głośniejsze, salwy śmiechu coraz częstsze i mniej kontrolowane. Jednak to, co coraz wyraźniej rzuca się w oczy to rosnąca w grupie, w której wszyscy się lubili rywalizacja.

- To co, zaraz jak skończymy strzelać jedziecie do domu? – Pytam niewinnie tatę Maćka. Im mniej osób zostanie na losowaniu, tym większe szanse na zdobycie figury 3D.

- Ty chyba masz dalej, musisz wcześniej wyjechać.

- Tak, tak, Natalia – jedź do domu. – Popiera pomysł Harrison Ford.

 Kończymy strzelanie chyba najszybciej ze wszystkich. Oczekiwanie będzie długie – mam nadzieję, że szybko im się znudzi i jednak wyjadą. Pod wiatą Tomala oferuje mi porcję pierogów na pół. Chce uśpić moją czujność – wiem, że strzelanie się skończyło. Mogłyśmy się lubić na trasie ale teraz jesteśmy już rywalkami w wyścigu o figurę. Pozostałe grupy powoli schodzą z trasy. Oprócz losowania czekam na coś jeszcze – jeżeli wszyscy zjedzą i zostaną pierogi – a sądząc po ich ilości na pewno zostaną, to jest szansa na kolejną porcję. Słońce powoli zniża się do zachodu. Tomala i Marcin zakładają na siebie kolejne warstwy okrycia wierzchniego.

- Przeziębicie się. Jedźcie do domu. – Daję im z uśmiechem dobrą radę.

Pojawiają się też propozycje koalicji – ukradnijmy figurę i przetnijmy ją na pół. Ja będę miała jeden profil zająca, ty – drugi.

- Natalka, chcesz jeszcze pierogów? – Pyta Agnieszka Głuch. Cudowna kobieta.

- Ze smalcem są jeszcze lepsze. – Radzi mi Pan Frodo. Czuję, że za chwilę pęknę, ale muszę spróbować – rzeczywiście posmarowanie smalcem pierogów okazuje się dobrym pomysłem.




 

Nadchodzi wyczekiwany czas ogłoszenia wyników. Maciek dostaje medal za pierwsze miejsce w swojej kategorii, ja za drugie. Oczywiście wygrywa Agnieszka Głuch – cóż za niespodzianka. Ale dziś dałabym jej jeszcze dwa medale – za pierogi i za barszcz czerwony. Nikogo jednak nie obchodzą punkty. Rozpoczyna się losowanie. Na początku modlimy się, żeby nie usłyszeć swojego nazwiska – pierwsze kilka osób dostaje upominki w stylu – porcja degustacyjna nalewki, guma do wyciągania strzał, czy miarka – jedna z tych nagród trafia do Harrisona Forda. Dobrze, wyeliminowaliśmy konkurenta do nagrody głównej. W końcu przechodzimy do losowania figury 3D. Pierwszej osoby, której nazwisko zostało wyczytane nie ma, losują drugie. Organizatory przez chwilę naradzają się między sobą. Okazuje się, że druga osoba też z jakichś im tylko znanych powodów nie może dostać nagrody. No i w końcu trzecia kartka! Pada nazwisko jakiejś dziewczyny. Nie moje, nie Tomali, nie Marcina, nie Maćka, nawet nie Złowrogiego Artura. W sumie dobrze – możemy się znowu lubić. Wygląda na to, że najlepiej wyszedł na tym Harrison Ford. On dostał cokolwiek.

Mogę się więc w zgodzie pożegnać z najlepszą grupą na świecie, do której trafiłam z konieczności, bo nikt nie chciał się do mnie dopisać. Idę uściskać jeszcze kilka innych osób.

- Mówiłam im, żeby mnie nie brali pod uwagę, bo strzelałam dwa kółka na raz – zapewnia mnie Agnieszka Głuch. Niepotrzebnie. Już się przyzwyczaiłam do bycia wiecznie drugą. Lubię to. Tak samo jak lubię wczesne wstawanie, lubię poznawanie nowych ludzi, lubię liczenie punktów, lubię szukanie nietrafionych strzał, lubię korki na trasie.

 Tak strasznie, strasznie lubię to, co robię.




fot. Bartosz Wrzesiński

Komentarze

  1. Super się czytało :) Jak widać masz talent nie tylko łuczniczy ;) Nasza grupa była the best - powińniśmy dostać nagrodę drużynową za chill, integrację oraz poczucie humoru! P.S. Cieszę się, że zdjęcia się przydały :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty