CRAZY ZEKIERS 6/2020





Jest końcówka czerwca, sezon łuczniczy rozkwita, tematów do refleksji i przygód do opisania jest dużo, jednak niestety zaczyna brakować na to czasu, więc opisywanie niesamowitych historii zostawię sobie pewnie na długie jesienno-zimowe wieczory po sezonie. A póki co, korzystając z okazji, że miniony weekend był jedynym weekendem czerwca jaki spędzam w domu, przygotowałam dla Was zbiór 10 newsów z łuczniczo-konnego świata.



1.      JAK UMIERAĆ TO TYLKO Z RĄK PIĘKNEJ ŁUCZNICZKI

W pierwszy weekend czerwca wybrałam się do Białegostoku, aby w spokoju potrenować z najwspanialszym trenerem łucznictwa konnego na świecie. Podróże z łukiem zawsze dostarczają ciekawych interakcji z otoczeniem. Dość często ludzie zagadują, chcąc się dowiedzieć, co to za niestandardowy, podłużny przedmiot transportuję, w przypadku zaś podróży zagranicznych, kiedy łuk i strzały umieszczone są w walizce zawsze pytają co to za instrument – gitara czy wiolonczela.
Osobnik, którego spotkałam wysiadłszy z pociągu, na pogrążonym w remoncie dworcu w Białymstoku, mimo zachowania zdecydowanie wskazującego na wcześniejsze spożycie określonej ilość alkoholu, wykazał się bystrym okiem i trzeźwą oceną tematu. Zatrzymał się i usilnie wpatrując w niesione przeze mnie przedmioty zaskrzeczał;
- Czy pani niesie łuki?!
- Tak, ja niosę łuki – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie zwalniając kroku i dając do zrozumienia, że nie zamierzam zatrzymać się i wdać w dłuższą pogawędkę.
Uroczy jegomość zaś zatoczywszy się lekko w tył, widząc że odchodzę krzyknął za mną;
- To proszę mnie zastrzelić!

Ot, i cała historyja, oczywiście nie spełniłam jego prośby w obawie przed konsekwencjami prawnymi, poza tym musiałabym napiąć łuk i wyjąć strzały z tuby, co zajęłoby dużo czasu, który jak powszechnie wiadomo, jest wart tyle co pieniądze. Jednak moje samolubne uwielbienie jeszcze przez jakiś czas nie pozwalało mi zapomnieć o całej sytuacji. Jak wielkie wrażenie, musiało na owym człowieku wywrzeć moje piękno, iż nagle, ujrzawszy mnie w samo południe na pogrążonym w remoncie dworcu w Białymstoku zapragnął zginąć z mojej ręki. Swoją drogą… gdybym kiedyś miała okazję zostać na treningu lub zawodach postrzelona przez pewnego węgierskiego łucznika o inicjałach C.N i zmarła w wyniku odniesionych obrażeń, to nie tylko wybaczyłabym mu jego winę ale też uznała taką a nie inną śmierć za zaszczyt. Jak widać, pod względem struktury psychicznej bliżej mi do nietrzeźwego jegomościa z dworca w Białymstoku niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.




2.      ZDJECIE SZYMONA – NAJCENNIEJSZE TROFEUM TEGO SEZONU

7 czerwca, w Białostockim skansenie, grupa AMM Archery zorganizowała towarzyskie, piesze zawody łucznicze. Entuzjazm uczestników budził przede wszystkim fakt, że rozgrywka toczyła się o zdjęcie łucznika konnego Szymona Bazydło, niestety bez autografu. Nagrody rzeczowe także były bardzo atrakcyjne – mnie udało się zdobyć multitool’a, umożliwiającego otwierania piwa, puszki z paprykarzem szczecińskim, taniego wina, przepiłowania krat w przypadku trafienia do więzienia oraz obcięcia i wyszlifowania paznokci. Z niecierpliwością czekam na kolejne zawody towarzyskie w Białymstoku, liczę na równie dobrą atmosferę i równie atrakcyjne nagrody.




3.      JACK DUDEK WRACA DO GRY

Po niespodziewanej absencji tegoż zawodnika na majowych zawodach „Na wilczym szlaku”, w końcu mieliśmy okazję zobaczyć go 11 czerwca, w Kawalkadzie, gdzie zostały rozegrane zawody towarzyskie i postal match. Zawodnik zaprezentował się w stroju historycznym i dosiadając dzielnej klaczy Supryzy od razu dał do zrozumienia czołówce, że powinna się go obawiać. Czyżby Klub Jeździecki Kawalkada generalnie postawił w tym sezonie na szybkość? Może wskazywać na to fakt, że na klaczy Euforia mogliśmy zobaczyć Łukasza Iwaneckiego, który mknąc po torze w zabójczym tempie zdołał wystrzelać wynik, dający mu miejsce na podium zarówno w jednej jak i w drugiej konkurencji.





4.      ZDJĘCIE ROKU

Mamy dopiero czerwiec, a trudno sobie wyobrazić, co mogliby zrobić fotoreporterzy, aby odebrać ten zaszczytny tytuł fotografii, która została wykonana przez Piotra Mazurka podczas zawodów towarzyskich w Kawalkadzie. Zdjęcie przedstawia zawodniczkę – Justynę Gieżyńską, która strzela sama do siebie. Jak do tego doszło? Bystre łucznicze oczy zauważą bez problemu, część pewnie będzie musiała się trochę nagłowić. Pozostaje mi tylko zapewnić was, że modelka nie ucierpiała.   




5.      DWIE KONKURENCJE W CIĄGU JEDNEGO DNIA – SPRYTNY ZABIEG CZY KATORGA?

14-ego lipca miałam przyjemność uczestniczyć w I eliminacji Mazowieckiej Ligi Łucznictwa Konnego w Stajni Słupno. Była to dla mnie pierwsza okazja, żeby przetestować formułę, którą zaczyna stosować coraz więcej organizatorów zawodów. Po zmianie przepisów dotyczących toru węgierskiego, zawodnik wykonuje dwa przejazdy próbne, a następnie sześć punktowanych, nie jak do tej pory – trzy próbne i dziewięć punktowanych. Rzeczywiście znacząco skraca to czas rozgrywania całej konkurencji, w związku z czym zarówno stowarzyszenie AMM Archery, jak i Stajnia Słupno coraz częściej decydują się na rozegranie dwóch konkurencji jednego dnia, bez przerwy. Dana grupa rozpoczyna konkurencją koreańską, a następnie od razu przechodzi do konkurencji węgierskiej.
Czy jest to rozwiązanie dobre, czy złe – pewnie potrzeba jeszcze kilku rozegranych w ten sposób zawodów aby umieć to obiektywnie określić. Ze swojej strony mogę na razie powiedzieć, że zmęczyła mnie nie tyle – konieczność strzelania dwóch konkurencji pod rząd, co ogromna ilość czasu spędzona na koniu. W związku z tym, uważam, że w przypadku takiej formuły liczba osób w grupie powinna być zredukowana do maksymalnie – 4-5, tak aby czas oczekiwania między przejazdami był jak najkrótszy. Nie patrzyłam na zegarek ale wydaje mi się, że w Słupnie moja grupa spędziła na koniach około 4 godzin. Wyobraźmy sobie, że koń startuje w danych zawodach dwa razy, co za tym idzie przez około 8 godzin jest pod siodłem. Weźmy jeszcze pod uwagę sytuację, że transport konia na miejsce zawodów odbywa się tego samego dnia. Oznacza to, że koń praktycznie cały dzień pracuje lub znajduje się w sytuacji potencjalnie stresowej. Kontrowersje może też budzić wysokość wpisowego – w przeliczeniu na jeden dzień zawodów wydaje się ono niebotycznie wysokie, kiedy weźmiemy pod uwagę, że jest to cena za dwie konkurencje – wtedy wydaje się już rozsądna. Jednak zawsze pewna część zawodników, przyjeżdżająca z daleka będzie zmuszona pozostać na noc w pobliżu miejsca zawodów – doliczając koszty wyżywienia i noclegu przyjazd na jednodniowe zawody może się okazać zwyczajnie nieopłacalny.
Na koniec należy sobie zadać pytanie – czy ma to w ogóle sens? Czy redukując liczbę przejazdów w konkurencji węgierskiej nie chcieliśmy uniknąć przedłużających się, męczących dla wolontariuszy i sędziów zawodów? W rezultacie z 12 biegów na torze węgierskim nagle zrobiło się jeszcze więcej, ponieważ obie konkurencje to łącznie  16 przejazdów.
Oczywiście wszystko co piszę, to obserwację z perspektywy zawodnika. Wyobrażam sobie, że organizatorzy zawodów mogą poruszać argumenty przemawiające za rozgrywaniem dwóch konkurencji jednego dnia, o których istnieniu ja nie mam bladego pojęcia. Uważam, że potrzeba jeszcze trochę czasu aby przyzwyczaić się do nowej formuły i wypracować optymalne rozwiązanie organizacyjne.


6.      KANARKI TRENUJĄ W CZOŁCZYNIE

Jak donoszą lokalni wysłannicy, Łukasz I. oraz Marta P. byli widziani w ostatnim tygodniu w stajni w Czołczynie, w Ośrodku Szkoleniowo-Jeździeckim „De la Sens”, gdzie odbyli całodzienny (z przerwą na wypicie piwa bezalkoholowego) trening z ziemi. Ich otwartość na eksperymentowanie i próbowanie nowych rozwiązań jest faktem godnym podziwu. Miejmy nadzieję, że takie odwiedzanie się wzajemnie w celu wspólnego trenowania stanie się praktyką coraz powszechniejszą i pozwoli na wymianę spostrzeżeń, fuzję technik oraz zespolenie środowiska łuczników konnych.


7.      MAREK DANOWSKI I NORBERT KOPCZYŃSKI W DZIEŃ DOBRY TVN

W czwartek, 18 czerwca telewizja śniadaniowa stacji o wysokiej oglądalności poświęciła nieco czasu łucznikom konnym. Najpierw został wyemitowany zachwycający zdjęciami materiał o braciach Danowskich, następnie Kinga Rusin i Piotr Kraśko, na wygodnych kanapach studia gościli łucznika konnego - Norberta Kopczyńskiego. Jak widać, telewizje śniadaniowe mają dość określony schemat działania – wywiad z łucznikiem rozpoczyna się od krótkiej prezentacji umiejętności, czyli strzelania do ustawionej w niewielkiej odległości tarczy. Było tak i w przypadku Norberta Kopczyńskiego, jak i Anny Sokólskiej, która jakiś czas temu była gościem, bodajże „Pytania na śniadanie”. Oglądając powyższe materiały zrozumiałam, że moim ukrytym pragnieniem jest wystąpić kiedyś w tego typu programie. Założę się, że nie trafiłabym w tarcze, albo trafiłabym w jej wyrobione już miejsce tak, że strzała przeszłaby na wylot i zrujnowała znaczną część pięknego telewizyjnego studia. Jeżeli tylko kiedyś będę występować w telewizji na żywo – dam wam znać wcześniej. Zobaczycie krzyczącą w przestrachu Kingę Rusin i uciekającego w popłochu Piotra Kraśko. Tymczasem link, do wyemitowanych w miniony czwartek materiałów, zamieszczam poniżej.



8.      A CO TAM W ŁAZACH?

13 czerwca w Łazach odbył się drugi już łuczniczy FakePiknik. Sama nie miałam okazji uczestniczyć w tej imprezie więc pozostaje mi bazować na relacji wysłannika terenowego Rafała Cieśluka, który donosi, że było – duszno, gorąco, fajnie.
- Odległości też raczej dalej niż bliżej. – Dodaje po chwili zastanowienia.
Uważam tę relacje za wyczerpującą – sami na jej podstawie oceńcie, czy warto jechać na kolejny FakePiknik.


9.      NAWALNE DESZCZE W CAŁEJ POLSCE

Przez Polskę przetacza się front burzowy. Co za tym idzie zaleca się kończenie treningu pięć minut po usłyszeniu pierwszych grzmotów, a nie pięć minut po tym jak z nieba runie ściana deszczu.





10.  WĘGRZY OTWORZYLI GRANICĘ!

I podnosząca na duchu wiadomość z ostatniej chwili – Węgrzy otworzyli granicę a raczej przeszli do kolejnego etapu jej otwierania, a co za tym idzie otwierają się na przybyszów z Polski. Istnieją więc całkiem realne szanse na odwiedzenie tego kraju jeszcze w tym sezonie i kto wie… może postrzelenie przez pewnego węgierskiego łucznika o inicjałach C.N…
W każdym razie – jeżeli ktoś z moich znajomych reflektowałby na wyjazd na HUNOCHĘ w lipcu proszę o kontakt. Ja jestem zdeterminowana i zrobię wszystko, żeby pojechać, a wspólne zorganizowanie się może być dobrym pomysłem w tych niepewnych czasach.

W łuczniczo-konnych wiadomościach to wszystko na dzisiaj. Materiał przygotowała i opatrzyła zdjęciami, Natalia Koprowska

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty