TOP 5 koni łuczniczych, na których miałam przyjemność startować




Najlepszym koniem łuczniczym na świecie jest Dumka.

Właściwie można uznać, że powyższe zdanie wyczerpuje temat. Problem jednak polega na tym, że każdy łucznik konny zgodzi się z nim tylko i wyłącznie wówczas kiedy ostatnie słowo zastąpi imieniem swojego konia. Sprawą oczywistą jest, że każdy z nas widzi w swoim koniu ideał i jest to naturalne – myśląc o koniu, patrzymy z perspektywy czasu, pokonanych trudności, poczynionych postępów i wspólnych doświadczeń. Inną kwestią jest to, że nawet jeżeli posiadany przez nas koń ma jakieś mankamenty, to wciąż starty na nim będziemy wspominać lepiej, z jednej prostej przyczyny – trenujemy na nim na co dzień, jesteśmy do niego przyzwyczajeni i jest nam na nim zwyczajnie wygodnie.
Dlatego też w poniższym rankingu zdecydowałam się nie umieszczać Dumki, a skupić się na koniach wypożyczanych od organizatorów. Ranking ten nazwać można subiektywno – obiektywnym.
Zupełnie obiektywna ocena konia, na którym się startuje nigdy nie będzie możliwa. Mamy do czynienia z żywym organizmem i zawsze takiej relacji będzie towarzyszył określony ładunek emocjonalny. Inną ważną kwestią jest fakt iż zawsze kojarzymy wspomnienie o danym koniu z uzyskanym w danych zawodach wynikiem. Ranking ten będzie więc subiektywny – opisuję konie, które osobiście wspominam najlepiej, ale też obiektywny – będę opisywać konie, które rzeczywiście nadają się do łucznictwa i sprawdzają na zawodach. To wyjaśnia, dlaczego nie umieściłam w nim poznanego na Sarmackich Termopilach, cudownego hucuła – Wermuta, ze stadniny koni huculskich w Nielepicach. Wermut jest wspaniały, kocham go całym sercem i wspominam najserdeczniej jak mogę ale powiedzmy sobie szczerze – do łucznictwa to on się nie nadawał. Pomijając nerwowość i fakt, że do wprowadzenia go na tor potrzebowałam pomocy dziesięciu chłopa, to jednak preferuję przejazdy w tempie nie zbliżającym się aż tak znacznie do prędkości światła.



Wyjaśniwszy powyższy fakt społeczności sarmackiej, która mogłaby głośno oprotestować pominięcie turbo-hucuła w tym zestawieniu i prosząc o wybaczenie, przechodzę do właściwego rankingu.



Miejsce 5. -  Browar

Koń, któremu miejsce we wszelkich rankingach należy się już za samo imię. Po moich pierwszych zawodach, nawet moja siostra zatelefonowała do mnie z dalekiej Danii, ponieważ gdzieś na facebook’u dostrzegła frazę „Natalia Koprowska na Browarze”, która absolutnie ją urzekła. Był to chyba jeden jedyny raz kiedy moja siostra zainteresowała się moimi startami.
Browara poznałam w 2018 roku, podczas Międzynarodowych Zawodów Łucznictwa Konnego na polach Grunwaldu, kiedy wraz z Adrianem Błazeuszem w ramach wolontariatu zajmowaliśmy się stajnią. Czyściłam więc, siodłałam i karmiłam Browara codziennie co sprawiło, że już wtedy zapałałam do niego sympatią, tym bardziej, że jeździł wtedy na nim, przeuroczy człowiek zza naszej wschodniej granicy Siergiej Konovalow. Tym większa była moja radość, kiedy dwa miesiące później w moim debiucie na zawodach łucznictwa konnego miałam przyjemność sama dosiąść Browara.
Od strony technicznej nie jest on może koniem idealnym pod łuk. Po pierwsze – jest wysoki, ma długie nogi, krótko mówiąc – strasznie na nim buja. Szczególnie odczuwalne jest to przy konkurencji węgierskiej, kiedy trzeba mocno obrócić się w siodle. Po drugie – ma tendencje do panikowania. Szczególnie kiedy znajduje się w nowej sytuacji. We wrześniu 2018 roku, na Polish Track'u w Białymstoku przy pierwszym przejeździe zafundował mi dwie „stopki” po których leżałam mu na szyi, oglądając ziemię i poważnie zastanawiając się, czy jeszcze walczyć czy już spadać. Kolejnego dnia zachowywał się już wspaniale. Jest to więc koń, który najlepiej sprawdza się, kiedy jest już trochę zmęczony, a przede wszystkim oswojony z nowym miejscem. Poza tym jest poczciwy, kochany i piękny.









Miejsce 4 - Яша

Kolejny koń, który zwrócił moją uwagę już na etapie poznania jego imienia. Kiedy Eliza podała mi kartkę z czasami, jakie  uzyskują dane konie na torze od razu dotarło do mnie, że skrót od imienia „Yasha”, będzie brzmiał „Yashka”, a każdy kto bywa na turniejach łuczniczych 3D wie, że „Yashka” to imię najwdzięczniejszego celu 3D jaki na tym świecie powstał, wykonywanego przez rosyjskiego artystę z Novosybirska - Andrieja Yakuszina 


Na swoją obronę mogę jedynie powiedzieć, że potem testując konie na torze nie wiedziałam, że ten na którego wsiadłam to akurat Yasha. Nie można więc zarzucić mi, że dobieram konie tylko na podstawie oceny imienia. Wsiadłam na Yashe, ponieważ jako jedyny  prezentował w przejazdach rozsądne tempo. Wszyscy zapewniali, że Yasha jest wolny.
W rzeczywistości „wolny” był tylko na tle pozostałych rosyjskich koni-szaleńców. Przy odrobinie zaangażowania dało się wycisnąć z niego szybkie ale w pełni kontrolowane tempo, idealne do strzelania. Yasha był naprawdę ogromny i swoim wyglądem przypominał krowę.
A bardzo dobry wynik, jaki razem uzyskaliśmy tylko wzmacnia pozytywne wspomnienia o nim.







Miejsce 3 – Ballentine

Koń bliski ideału. Spokojny, chętny do pracy, wygodny a do tego śliczny.
To łucznicze cudeńko zwróciło moją uwagę już kiedy pierwszy raz przyjechałam do Stajni Grom na warsztaty. Nie miałam wtedy przyjemności na nim jeździć ale swoim zachowaniem i nieprzeciętną urodą zwracał uwagę. Dlatego też, kiedy kilka tygodni później przyjechaliśmy razem z Adrianem na zawody i Wojtek Osiecki zaczął przydzielać konie
w duchu modliłam, się żeby dał mi Ballentina. Jak wiadomo – myśli przyciągają zdarzenia
i moje nieme prośby zostały wysłuchane. Ballentine to zwierzę niesamowicie poczciwe – zupełnie bezproblemowe w obsłudze, idące po torze dokładnie takim tempem, jakie ustawisz w pierwszych dwóch/trzech krokach, nie za duże, nie za małe, wygodne i przepiękne.
 Jeżeli chodzi o mankamenty – można wyróżnić dwa. Po pierwsze, Wojtek wspominał coś o tym, że Ballentine ma trudności z zagalopowaniem na lewą nogę – nie zauważyłam.
Po drugie – ma bardzo sprężysty galop, co za tym idzie – może wywoływać zbyt duży ruch góra-dół, trudny do zniwelowania i poważnie utrudniający trafienie. Dlatego też myślę,
że w przypadku startu w zawodach na tym koni wskazane byłoby nieco więcej przejazdów próbnych – tak, żeby mieć szansę przywyknąć do ruchu konia.








 Miejsce 2 -  Laguna

Zdecydowanie największe zaskoczenie, jeżeli chodzi o konie łucznicze. Wszyscy miłośnicy Laguny oraz członkowie i sympatycy Klubu Jeździeckiego Kawalkada, z Anną Sterczyńską na czele, muszą mi wybaczyć, ale kiedy pierwszy raz pokazano mi Lagunę
i powiedziano „na tym koniu będziesz startować”, pomyślałam „Co to za szkapa?”. Miałam też poważne wątpliwość co do tego, czy to zwierzę ruszy i czy dożyje do końca zawodów.
Okazało się, że ta niepozornie wyglądająca klacz nie tylko daje radę się ruszać ale też wykręca całkiem niezłe czasy, a przy tym jest spokojna, skoncentrowana i w pełni kontrolowalna. Na zawodach „Spotkanie za łukiem rzeki”, w 2019 roku było mi aż głupio, bo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przyjechałam do Kawalkady po raz pierwszy, dostałam absolutnie najlepszego konia i to pozwoliło mi zgarnąć cztery medale, przy moim przeciętnym strzelaniu. Co prawda nie miałam okazji spróbować innych koni, stacjonujących w Rakowni. Może się okazać, że w Kawalkadzie takie konie to norma. Laguna w każdym razie jak by nie wyglądała i jakich nie stwarzałaby pozorów – jest to zdecydowanie koń na medal.








Miejsce 1 – Húba

Kolejnym z argumentów, które życie bez przerwy mi podsuwa, a które potwierdzającą tezę, mówiącą o tym, że jestem w czepku urodzona jest fakt, że jak dotąd zawsze kiedy przychodzi do wybierania koni na zawodach, decyduję się na start na pierwszym, na którego wsiadam. Tak było też i na zawodach HUNOCHA na Węgrzech w ubiegłym roku. Nie było to jednak wcale takie oczywiste ponieważ na rozdanie koni zwyczajnie się spóźniłam. Wszyscy mieli już mniej-więcej przydzielone wierzchowce, a ja wsiadłam na jednego z hucułów, które zostały osiodłane nieco później i do których jakoś nikt się nie garnął. Wsiadłam na ciemniejszego i okazało się, że pasuje jak ulał. Dosłownie.
Może zupełnie obiektywnie patrząc nie należałoby go umieszczać na pierwszym miejscu tego zestawienia. Nie był on koniem idealnym. Czasami potrafił się zwyczajnie przestraszyć, kiedy manipulowałam przy kołczanie czy podciągałam popręg, a trzeciego dnia, na torze polskim wysiadł kondycyjnie i musiałam się sporo namęczyć, żeby wykrzesać z niego sensowne tempo ale chyba każdy kto jeździ konno zrozumie i będzie umiał sobie wyobrazić sytuację, kiedy czuje się nić porozumienia między sobą a zwierzęciem.
Húba do mnie pasował. Jechało mi się na nim naprawdę świetnie, a słowo, które moim zdaniem najtrafniej go opisuje to ”waleczny”. Mam podstawy by sądzić, że podczas jednego
z dni zawodów nie czuł się najlepiej. Był koniem przyjezdnym, przebywał w obcym dla siebie miejscu i to najwyraźniej powodowało u niego stres. Nigdy jednak nie odpuszczał i bez zarzutu wykonywał swoje zadania. Tworzyliśmy naprawdę zgrany duet i jeżeli jeszcze kiedyś dane mi będzie pojechać na HUNOCHĘ i będzie tam Húba to jestem gotowa się dosłownie bić o możliwość ponownego startu na nim.







A najlepszym koniem łuczniczym na świecie pozostaje Dumka

Komentarze

Popularne posty