Blamaż, który był potrzebny, czyli HUNOCHA 2019
Powoli
docierało do mnie, że nici z rekordu życiowego, że strzelając tak źle Multi
Shot-a tak naprawdę nie mam szans na przyzwoity wynik i że podium w klasyfikacji
generalnej praktycznie właśnie zniknęło za horyzontem, a przecież to wszystko jeszcze pięć minut temu było tak realne….
Wyobraź sobie, że oglądasz konkurs drużynowy skoków narciarskich.
Pierwsza seria. Polacy po 3 grupach zajmują drugie miejsce z niewielką stratą
do prowadzących Słoweńców. W ostatniej grupie na belce startowej siada Dawid
Kubacki (tak naprawdę, równie dobrze mógłby być to Piotr Żyła, Kamil Stoch albo
jeszcze ktoś inny). Na jego twarzy
maluje się spokój. Sprawdza zapięcia od nart, poprawia gogle. (Jeżeli jest to
Dawid Kubacki, to na pewno jeszcze czyni znak krzyża.) W prawym górnym rogu
ekranu wyświetla się odległość, na którą musi skoczyć zawodnik aby objąć
prowadzenie - 125,5 metra. To tylko pół
metra za punktem konstrukcyjnym skoczni. Lekki wiatr pod narty, warunki prawie
idealne. Ale przecież Dawid skakał już dużo dalej – wczoraj 134 metry w
kwalifikacjach, dzisiaj 136 w serii próbnej. Komentator przypomina nam o tym
podnieconym głosem. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że po tym skoku
Polacy nie tylko powiększą swoją przewagę ale i przed drugą serią obejmą
prowadzenie. Dawid odpycha się, przyjmuje pozycję najazdową, sunie
w dół rozbiegu, idealnie wybija się z progu, lekko przechodzi do fazy lotu, kładzie się na nartach i ląduje na 83 metrze. Komentator przestaje mówić. Na skoczni też zalega cisza. Dawid podjeżdża do banerów reklamowych, zatrzymuje się. Wyświetlona zostaje odległość, noty za styl i wreszcie pozycja. Polacy spadają na 9 miejsce, co za tym idzie nie wchodzą do drugiej serii…
w dół rozbiegu, idealnie wybija się z progu, lekko przechodzi do fazy lotu, kładzie się na nartach i ląduje na 83 metrze. Komentator przestaje mówić. Na skoczni też zalega cisza. Dawid podjeżdża do banerów reklamowych, zatrzymuje się. Wyświetlona zostaje odległość, noty za styl i wreszcie pozycja. Polacy spadają na 9 miejsce, co za tym idzie nie wchodzą do drugiej serii…
A teraz wyobraź sobie co czujesz, siedząc na kanapie przed
telewizorem... Rozczarowanie? Smutek? Ale chyba przede wszystkim zdziwienie i
niedowierzania? Jak to?
To już? Jeden gorszy skok i wszystko się popsuło?
To już? Jeden gorszy skok i wszystko się popsuło?
Otóż ja, jako wierny i oddany kibic skoków narciarskich bardzo
dokładnie potrafię sobie wyobrazić to uczucie. Tak się składa, że było to
pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy, kiedy 13 lipca 2019r.
zakończyłam ostatni przejazd na Multi Shot-ie w konkurencji koreańskiej na
Węgrzech, na zawodach HUNOCHA 2019. Nie było mi smutno. Nie byłam zła.
Ja po prostu nie mogłam uwierzyć. Wracałam stępem obok toru z przyklejonym bladym uśmiecham myśląc. „Ale to już? Naprawdę?” „Nie mogę jeszcze raz?” Powoli docierało do mnie, że nici z rekordu życiowego, że strzelając tak źle Multi Shot-a tak naprawdę nie mam szans na przyzwoity wynik i że podium w klasyfikacji generalnej praktycznie właśnie zniknęło za horyzontem, a przecież to wszystko jeszcze pięć minut temu było tak realne….
Ja po prostu nie mogłam uwierzyć. Wracałam stępem obok toru z przyklejonym bladym uśmiecham myśląc. „Ale to już? Naprawdę?” „Nie mogę jeszcze raz?” Powoli docierało do mnie, że nici z rekordu życiowego, że strzelając tak źle Multi Shot-a tak naprawdę nie mam szans na przyzwoity wynik i że podium w klasyfikacji generalnej praktycznie właśnie zniknęło za horyzontem, a przecież to wszystko jeszcze pięć minut temu było tak realne….
***
- Pobiłaś mnie. – Mówi István Tóth
patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.
- No cóż, przykro mi. – Uśmiecham się lekko. Może nie strzelałam tego
dnia jakoś fenomenalnie ale ostatecznie István Tóth to nazwisko przewijające się w łucznictwie konnym nie od
dziś, a już od jakiegoś czasu regularnie pojawiające się na wysokich lokatach, więc samo wygranie z nim mogę
uznać za swój mały sukces.
- Wojtek jest pierwszy, ty druga, ja trzeci…
-Co? – Patrzę na niego z niedowierzaniem. – Żartujesz…
- Nie. László właśnie mi powiedział.
- A on niby skąd wie? – Pytam ostrożnie.
- Przed chwilą wszystko liczyli.
- Eeee… Niemożliwe. Nie
strzelałam dzisiaj jakoś super dobrze.
- Okej, zobaczysz wyniki to mi uwierzysz. – István odwraca się i odchodzi,
najwyraźniej nieusatysfakcjonowany poziomem okazanego przeze mnie entuzjazmu.
Ja też odwracam się, kiedy 10 minut później widzę głównego sędziego
zawodów, wywieszającego na ścianie namiotu kartki z wynikami.
„Nie, nie sprawdzaj… Najpierw prysznic.”¨
Strugi ciepłej wody spływają po
moich włosach, a ja jeszcze raz liczę po kolej nazwiska. „Niemożliwe, przecież
te Francuzki są takie dobre i Gergó Maucha i Markowi też nieźle poszło i
Wojtek… to już jest 5 osób…”
Chociaż i tak nie uwierzyłam
Istvánovi, to nagle nadzieja związana z tym, że może jednak ma rację przegrywa
ze obawą przed tym, że jednak rzeczywiście może się mylić.
W końcu, z mokrą głową i ochłodzonym umysłem staję twarzą w twarz z wywieszoną
na ścianie namiotu kartką.
1. Wojtek Osiecki – 138,44
2. Natalia Koprowska – 119,28
3. István Tóth – 117,43
- To już są ostateczne wyniki?- Pytam niepewnie sędziego.
- Tak.
- Ale na pewno to sprawdziliście? Musieliście się pomylić…
- Sprawdziliśmy. Takie są wyniki.
- Przecież ja strzelałam dzisiaj tak źle… - nie daję za wygraną.
- Widocznie inni strzelali gorzej. – Odpowiada z uśmiechem sędzia. –
Gratuluję.
Tego wieczoru uśmiecha się do mnie i gratuluje mi jeszcze znacznie
więcej osób. Przyjechałam na Hunochę jako dziewczynka z Polski, której 80% osób
w ogóle nie znało, a 20% kojarzyło z tego, że rok wcześniej na Grunwaldzie podawałam
im strzały. Z wielkim entuzjazmem
wywołanym faktem, że pierwszy raz w życiu mam możliwość strzelania do obrotowej
tarczy węgierskiej, przejechałam po torze 9 razy, strzelałam dokładnie na takim
samym, nie zachwycającym ale też nie dramatycznie niskim poziomie, jaki
prezentuje co tydzień na treningach i los tak chciał, że zajęłam 2 miejsce. Tylko,
że kiedy nikomu nieznane nazwisko znikąd, pojawia się na podium przedzielając
takie nazwiska jak Wojtek Osiecki
i István Tóth, to chcąc nie chcąc musi się liczyć z tym, że zawodnicy, sędziowie i kibice zaczynają się mu baczniej przyglądać.
i István Tóth, to chcąc nie chcąc musi się liczyć z tym, że zawodnicy, sędziowie i kibice zaczynają się mu baczniej przyglądać.
***
Następnego dnia budzę się rano i wiem, że bez względu na to, co stało
się dnia poprzedniego muszę zrobić wszystko dokładnie tak samo. Zjadam więc
śniadanie, ubieram się i kiedy grupa pierwsza rozpoczyna przejazdy próbne ruszam
na rozgrzewkę. Po drodze mija mnie uśmiechnięta jak zwykle Eva Gál
- Czy zobaczymy dzisiaj to samo w twoim wykonaniu?
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.
- O tak, proszę zrób. – Kładzie mi rękę na ramieniu, niejako
przekazując znak solidarności między kobietami.
- Kolejny raz gotowa na pierwszą trójkę? – Pyta Michael Pearson,
wypełzając z namiotu.
- Nie podchodzę tak do tego. Staram się po prostu dobrze wykonać swoje
zadanie… -
w sumie, po co mu to tłumaczyć? Kończę więc zdanie kilkoma bezładnymi bełkotami, udającymi angielski i kieruję się do rozstawionych na tle wypełnionego chmurami nieba, tarcz.
w sumie, po co mu to tłumaczyć? Kończę więc zdanie kilkoma bezładnymi bełkotami, udającymi angielski i kieruję się do rozstawionych na tle wypełnionego chmurami nieba, tarcz.
Po pół godzinie majaczące na horyzoncie chmury przybliżają się i
pierwsza grupa jest zmuszona zejść z toru jeszcze przed Multi Shot-em i
schronić się przed strugami ulewnego deszczu. Letnie ulewy mają jednak to do
siebie, że nadchodzą znikąd ale też szybko mijają. Wkrótce więc zawodnicy z
pierwszej grupy znowu wsiadają na konie a ja ruszam ponownie rozgrzać ramiona,
które w czasie ulewy zdążyły już ostygnąć. Okazuje się jednak, że wznowienie zawodów
nie będzie takie proste. Tor rozmiękł, zrobił się grząski, konie ciężko jest w
ogóle skłonić do galopu a o dobrym tempie nie ma mowy. Sędziowie, zawodnicy,
wolontariusze, ustawieni w równym rządku pochylają się w zadumie nad błotem,
rozważając jak w tej sytuacji postąpić. Może
to nie dziwne, że pytają nikomu nieznaną dziewczynkę znikąd o zdanie - pytają
wszystkich zawodników. Dziwne jest to, że odnoszę wrażenie, że gdy ja wyrażam
swoją opinię słuchają jakby trochę uważniej.
- Wyjeżdżasz? – Podchodzę do Istvána, który pakuje gitarę do
bagażnika.
- Wieczorem gramy koncert, mam jakieś trzy godziny jazdy. Muszę
wyjechać teraz żeby zdążyć.
- Pojechać koreańca za ciebie?
- Mogłabyś. – Przerywa pakowanie samochodu i patrzy na mnie kiwając
głową. – Wczoraj widziałem jak strzelasz. Naprawdę mogłabyś…
- Nie ma sprawy. Kiedy wracasz?
- W nocy. Na pewno będziesz już spała. Pozwolili mi nadrobić koreańca
jutro rano.
- Pewnie wszyscy pojedziemy jutro rano.
- Po południu ma być słonecznie. Nie zostało was dużo. Jeżeli tor
przeschnie, pojedziecie jeszcze dzisiaj.
Po południu rzeczywiście jest słonecznie, więc po raz trzeci tego dnia
ruszam na rozgrzewkę.
Tor koreański składa się z trzech etapów.
W pierwszym (Double Shot), strzela się do dwóch tarczy ustawionych w
odległości 8 metrów od toru i 10 metrów od siebie. Pierwsza ustawiona jest
przodem do nadjeżdżającego łucznika, aby trafić w drugą trzeba odwrócić się w
siodle do tyłu. Przejazd powtarza się dwa razy. Drugi etap to Triple Shot.
Teraz tarcze są trzy. Pierwszą strzela się do przodu, drugą do boku, trzecią do
tyłu. Znowu powtarzamy przejazd dwa razy. Tarcze podzielone są na pięć pól. Za
trafienie w poszczególne pola otrzymuje się, licząc od zewnątrz kolejno 1,2,3 i
4 punkty. W samym środku zaś widnieje głowa szczerzącego kły tygrysa. Trafienie
w niego to 5 punktów. Do punktów z tarczy doliczane są punkty za czas i bonusy
za trafienie wszystkich tarczy w danym biegu.
To czyni konkurencje koreańską tak emocjonującą. Jeżeli nie trafisz
którejś z tarczy nie otrzymujesz bonusu, nie trafisz kolejnej – nie naliczają
się punkty za czas. Szybko jechać, szybko strzelać , wszystko trafiać – innej
recepty nie ma.
Zwykle jeżeli coś ma pójść nie tak, dzieje się to na pierwszych
dwóch etapach. Należy obrócić się w siodle, ustawić barki równolegle do tarczy,
nie strzelić za późno w pierwszą i nie za wcześnie w ostatnią tarczę. Nie
sięgnąć za szybko po strzałę do kołczana, ryzykując dyskwalifikacją. Ale kiedy
już się przez to przebrnie, nadchodzi najlepsze. Kwintesencja łucznictwa
konnego, maszynka do robienia punktów, czysta przyjemność – Multi Shot. Pięć
tarcz z tygrysimi głowami, ustawionych pod kątem 900 do toru. Piękna
seria. Jest tak blisko
i tak łatwo, że wprost ciężko jest spudłować, wręcz przeciwnie – można bardzo wiele nadrobić. Od pierwszych zawodów na jakich wystartowałam wiedziałam, że zawsze najbardziej czekać będę na Multi Shot-a. Na rozkosz seryjnych wystrzałów kiedy wchodzisz
w rytm i pędząc raz po raz słyszysz jak groty uderzają o tarczę.
i tak łatwo, że wprost ciężko jest spudłować, wręcz przeciwnie – można bardzo wiele nadrobić. Od pierwszych zawodów na jakich wystartowałam wiedziałam, że zawsze najbardziej czekać będę na Multi Shot-a. Na rozkosz seryjnych wystrzałów kiedy wchodzisz
w rytm i pędząc raz po raz słyszysz jak groty uderzają o tarczę.
Lecz tym razem wszystko układa się dobrze już od początku. Jestem
spokojna. Bezwzględnie po kolei zaliczam trafienia we wszystkie tarcze zarówno
na Double- jak i Triple Shot-ie.
- Kolejny raz dobrze – mówi Eva Gál, kiedy przejeżdżam obok namiotu
sędziowskiego – trzy, cztery, trzy. W dobrym tempie.
Wygląda na to, że z Hunochy wyjadę z dwoma rekordami życiowymi. Innej
możliwości nie ma bo teraz pozostaje już tylko sama przyjemność – Multi Shot. Uśmiecham
się, kiedy widzę jak ustawiają 5 tarczy. Na horyzoncie znowu zbierają się
chmury, zaczyna wiać. Wygląda na to, że zaraz będziemy mieli powtórkę z rana.
Ale zdążymy. Każdy przejdzie jeszcze tylko dwa razy po torze. Jeszcze chwila
koncentracji i będzie po wszystkim.
Jednak zawodnicy nie wjeżdżają na tor. Wiatr zaczyna przewracać
tarcze – trzeba przytwierdzić je do stojaków. Potem widać jakieś
zamieszanie przy namiocie sędziowskim, zdaje się, że brakuje stopera. Ktoś po
coś biegnie, ktoś coś sprawdza, my stoimy. Wojtek Osiecki zaczyna coraz śmielej
wyrażać swoją dezaprobatę dla opóźnienia. Odjeżdżam nieco na bok, głaszczę
mojego dzielnego hucuła po łopatce.
- Jeszcze tylko dwa biegi i masz wolne na dzisiaj.
Chmury szybko się przybliżają.
„No dalej, jedźmy już – zaraz zacznie lać.”
W końcu zaczynamy przejazdy. Na
tor wjeżdża Wojtek, potem Michael Pearson i teraz moja kolej. Zakładam strzałę
na cięciwę, zagalopowuję. Wprowadzam hucułka na tor, przyspieszam.
„Czas – złapać dużo punktów za czas.”
Pierwsza strzała ląduje mocno z prawej strony tarczy – 1, druga strzała
znowu z prawej – 2, trzecia tarcza – 2, czwarta tarcza – 2. Wszystko z daleka
od tygrysów. Zbliżam się do ostatniej tarczy. Naciągam, zwalniam i strzała
ląduje w czarnej macie poniżej punktowanych pól. Nie trafiłam. Przez chwilę
czuję zdziwienie – jak to nie trafiłam? Na Multi Shot-ie? Ale spokojnie, ja
wiem co robić w takich sytuacjach. Prostuję się w siodle – mam przecież jeszcze
drugi przejazd. Można dużo odrobić. Dobieram strzały i wracam na start. Chmury
są coraz bliżej, jednak teraz już rozgrywka przebiega płynnie – na pewno
zdążymy. Widzę sygnał startowy. Zagalopowuje, wjeżdżam na tor, przyspieszam.
Pierwsza tarcza – naciągam, celuję, zwalniam. Strzała ze świstem przelatuje nad
tarczą i znika za nią. Ale nie ma czasu o tym myśleć, sięgam po następną
strzałę naciągam, celuję, strzelam – znowu strzała ląduje
w trawie. Wtedy już zaczynam się denerwować. W pośpiechu wyciągam kolejną strzałę
i chaotycznie próbuję ją zanokować, jednak w pośpiechu nie robię tego porządnie i przy naciągnięciu strzała ustawia mi się w poprzek łuku i wypada na ziemię.
w trawie. Wtedy już zaczynam się denerwować. W pośpiechu wyciągam kolejną strzałę
i chaotycznie próbuję ją zanokować, jednak w pośpiechu nie robię tego porządnie i przy naciągnięciu strzała ustawia mi się w poprzek łuku i wypada na ziemię.
- Spokojnie – słyszę za plecami głos Gabi Osieckiej.
„Spokojnie” - myślę. Jeszcze
dwie tarcze. Ratuj ile się da. Wyciągam kolejną strzałę. Uważnie zakładam na
cięciwę. Naciągam, strzelam – 1. Kolejka strzała i ostatnia tarcza – naciągam,
strzelam – 2. Zwalniam na końcu toru, zakręcam i stępem wracam na początek.
„Ale to już?” - Myślę z niedowierzaniem. - „Nie mogę jeszcze raz? Nie mogę
poprawić?”
Trafiłam w dwie tarcze. Nie zaliczyłam przejazdu, nie dostanę bonusów,
nie dostanę punktów za czas. Dawid Kubacki ląduje na 83 metrze. Polacy nie
wchodzą do drugiej serii. Nie mogę uwierzyć. Rekord życiowy znika za
horyzontem, klasyfikacja generalna odpływa gdzieś daleko. Mogę zapomnieć o
kolejnym medalu.
- No, bywa i tak… - mówi Gabriela Osiecka, podając mi strzały. Uśmiecham
się blado.
„Przecież to był Multi Shoot!
Najlepsze co może być! Coś, co
najbardziej lubię. Coś, co nigdy nie sprawiało mi problemów.”
Rozsiodłuję hucułka.
- Byłeś bardzo dzielny – mówię mu do ucha. Wkoło słychać ożywione
rozmowy.
„No i jak?” „Ale super mi dzisiaj poszło...”
„No i jak?” „Ale super mi dzisiaj poszło...”
- Chodź, spójrzmy na wyniki. – Mówi Eva Gál, kiedy pół godziny później
przypadkowo przechodzę obok namiotu sędziowskiego. Wcale nie mam ochoty ich
oglądać.
- Nie mogłam uwierzyć, kiedy mi podali punktację. Powiedziałam „to była
Natalia, jesteście pewni?”. Zaczęłaś bardzo dobrze. A potem… Wygląda na to, że nie lubisz
Multi Shot-a.
Multi Shot-a.
- Właściwie to... ja uwielbiam Multi Shot-a.
„Koncertowo zblamażyłam koreańca” – piszę do mamy w sms-ie.
„No trudno. Przejmujesz się?”
„Nie. Nie codziennie bije się rekordy życiowe.”
***
Rano budzą mnie gorące promienie słońca, które bezlitośnie przenikają
zielone ściany namiotu. Leniwie przewracam się z boku na bok. W oddali słychać
głosy ludzi i strzały. Strzały! Zrywam się i ubieram. Na torze widać samotnego
jeźdźca. Podchodzę bliżej. István nie wygląda jakby koncert się przedłużył, a w
nocy pokonał długą, trzygodzinną trasę. Charakterystycznym dla siebie okrzykiem
zachęca dzielnego hucuła o imieniu Bátor do biegu.
- Wróciłeś. – Uśmiecham się,
kiedy podjeżdża do mnie po zakończonych przejazdach.
- Tak – jest wyraźnie rozemocjonowany. – Nie trafiłem jednej tarczy na
triplu – zahaczyłem łukiem o kołczan. A Ty jak?
- Pyta z niecierpliwością. Jego oczy są pełne nadziei, która powoli
gaśnie kiedy na jego pytanie odpowiadam kręceniem głową. – Co się stało?
- Nie wiem. – Odpowiadam zgodnie z prawdą. – Jechałam dobrze, naprawdę
dobrze,
a potem nagle... nie wiem co się stało na Multi Shot-ie…
a potem nagle... nie wiem co się stało na Multi Shot-ie…
- No tak… - mówi nieco zawiedziony, wysłuchawszy mojej opowieści. –
Multi Shot to tak naprawdę etap na którym można zarobić najwięcej punktów. –
Właściwie trochę mnie dziwi, to, że tak bardzo mi kibicował.
- Nie wiem co się stało, naprawdę nie umiem znaleźć konkretnych
przyczyn.
- A co z…? – Pyta wskazując na głowę.
- Nie sądzę. Nie denerwowałam się. Naprawdę, wszystko było dobrze.
„A może rzeczywiście siadła mi głowa?” – Zaczynam się jednak
zastanawiać. Burza, przełożenie przejazdów na popołudnie, wreszcie
przedłużająca się przerwa przed ostatnim etapem – zaczynam wertować w pamięci
wydarzenia tamtego dnia. Było wiele powodów do zdenerwowania. Przez chwilę
pojawia się pokusa, żeby rzeczywiście zrzucić winę za zły start na
okoliczności. Gdzieś głęboko jednak wiem, że to nieprawda. Nie. Czułam się
dobrze, nie byłam zdenerwowana. Wiem, że tamtego dnia zrobiłam wszystko tak,
jak powinnam. Zresztą, czy w tym przypadku szukanie przyczyn na siłę ma w ogóle
sens?
- Tak sobie myślę, czy szukanie przyczyn w ogóle ma sens w takiej
sytuacji. – Mówię do Pawła przy okazji pierwszego naszego spotkania. – Jeżeli nie umiem ich wskazać od razu, to
czy jest sens to rozdrabniać?
Paweł przeciąga się na krześle i zakłada ręce za głowę.
- Widzisz, powiedziałaś dzisiaj jedną bardzo interesującą rzecz –
poszło mi średnio, więc wieczorem w domu obejrzałam taki a taki film. Ile razy
po dobrym występie, decydujesz się obejrzeć film, przeczytać książkę, poćwiczyć
coś, poszukać informacji? Porażki mają to do siebie, że dużo skuteczniej
skłaniają nas do przemyśleń, do treningów i do szukania sposobów doskonalenia
niż wygrane. Mówisz - to jest Multi Shot
– tam trudno jest spudłować. A jednak to też trzeba ćwiczyć. Trenować do
znudzenia każdy element, nawet jeżeli
wydaje się nam najprostszy na świecie. – Przez chwilę trawię jego słowa. Chyba
zaczynam rozumieć.
Bo trzeba uświadomić sobie i zaakceptować to, że wyników nie dostajemy
na zawsze. Nasz mózg lubi oszukiwać sam siebie, wmawiając sobie, że jeżeli w
sporcie osiągniemy już pewien pułap to poniżej niego nie zejdziemy. W połowie
zeszłego sezonu nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kiedyś jeszcze zakończyć
konkurencję węgierską z wynikiem poniżej stu punktów. Śmiałam się, myśląc o
tym, że kiedyś regularnie zdarzało mi się w przejeździe nie trafić ani jedną
strzałą. „No ale na zero to już chyba nigdy nie pojadę” – myślałam. Tymczasem
we wrześniu na zawodach w Szwajcarii okazało się, że jednak nadal mogę pojechać
przejazd „na zero” i zejść z wynikiem poniżej stu – na zawodach, na których
zaliczenie tego jednego przejazdu dawałoby mi pewne zwycięstwo.
Obojętnie czy jesteśmy nieznanymi nazwiskami znikąd, czy trzykrotnymi
mistrzami świata na początku nasz wynik zawsze jest taki sam – 0.00. I to jest
zarówno zła jak i dobra informacja. Nie dostaniemy punktów z Multi Shot-a, dopóki go nie pojedziemy. Dopóki nie strzelimy nie będziemy wiedzieć czy
trafiliśmy, czy nie, a może się zdarzyć, że czasem mimo lat pracy i
najszczerszych chęci, najzwyczajniej w świecie spudłujemy. Blamaż, tak jak
zwycięstwo jest równie pięknym elementem tego sportu. I potrzebnym. Bo jeżeli
kiedyś, na bardzo ważnych zawodach, przy napełnionej oczekiwaniami
publiczności, która kieruje swoje oczy tylko na nas, kolokwialnie mówiąc
„odwalimy kichę” i uświadomimy sobie, że od tego się nie umiera, to przestajemy
się bać. A kiedy przestajemy się bać… wtedy zaczynają się dziać rzeczy
magiczne…
***
Październik. Klub jeździecki Kawalkada. Ostatnie zawody w tym sezonie.
Konkurencja koreańska. Multi Shot. Ostatnia tarcza. Pogoda jest idealna. Dumka
dzielnie galopuje po grząskim torze. Spokojnie
sięgam do kołczanu po strzałę. Sprawnie nokuję. Z lekkim uśmiechem patrzę na
zbliżającego się tygrysa. Naciągam i wiem. Wiem, że trafię. Ze spokojem patrzę
jak strzała ląduje mu między oczami. Podnoszę ręce do góry. Pierwszy raz
w życiu słyszę, żeby ktoś po moim przejeździe bił brawa. A teraz biją je wszyscy. Sędziowie podbiegają do tarcz. Gabi Osiecka przez mikrofon podaje punktację. Znowu brawa. Kilka osób gwiżdże.
w życiu słyszę, żeby ktoś po moim przejeździe bił brawa. A teraz biją je wszyscy. Sędziowie podbiegają do tarcz. Gabi Osiecka przez mikrofon podaje punktację. Znowu brawa. Kilka osób gwiżdże.
„Jak ja kocham Multi Shot-a”- myślę.
Anka Sterczyńska podbiega do mnie w podskokach, uradowana pokazując mi
coś na telefonie. Zdaje się, że jestem wysoko. Podchodzi do mnie Gabi.
- 118 to chyba jest rekord życiowy.
- Ile?!
- To była przyjemność cię oglądać. – Mówi Katariina Cozmei.
Wszyscy się
do mnie uśmiechają. Wszyscy mi gratulują. A ja pospiesznie zsiadam, zdejmuję
Dumce siodło i ogłowie i sięgam po telefon, ukryty w skrzynce ze szczotkami.
„Muszę
napisać. Muszę mu napisać. Dzisiaj są jego urodziny! Muszę mu napisać!”. Uśmiecham się, gdy widzę, że on już wie. Na
ekranie wyświetla się wiadomość od Istvána Tótha. „Widziałem wyniki. To, co
zrobiłaś na torze koreańskim jest po prostu NIESAMOWITE.”
Komentarze
Prześlij komentarz