TRÓJWYMIAROWI – czyli 10 rzeczy, których najbardziej mi brakuje jak nie ma 3D
(…) Pada hasło „grupy od 1 do 15” za
Zbyszkiem – nie pamiętam czy tak dokładnie miał na imię, w każdym razie nie
znam gościa, więc pytam Mery Babińskiej
„Widziałaś, który to Zbyszek?”.
Na co Mery, stając na palcach i wyciągając głowę do góry, odpowiada mi
„Widziałam! Taki gruby, cały w moro.” Rozejrzałam się wokoło.
„Widziałaś, który to Zbyszek?”.
Na co Mery, stając na palcach i wyciągając głowę do góry, odpowiada mi
„Widziałam! Taki gruby, cały w moro.” Rozejrzałam się wokoło.
Super – pomyślałam- no to już wiemy za kim mamy iść…
Jako osoba, która uczyła się strzelać z łuku od razu
pod kątem łucznictwa konnego, trudno mi było sobie kiedyś wyobrazić starty w
zawodach pieszych. Myślałam – po co? Przecież to coś zupełnie innego, poza tym
nie umiem tak strzelać, tam są duże odległości, muszę strzelać w jednej
kategorii z hunterami,
i tak nie będę przecież tak dobra jak oni.
Rafał Cieśluk do dzisiaj wypomina mi moje zachowanie na pierwszych zawodach 3D, w Mieleszynku. Płakałam wtedy, obrażałam się, wkurzałam, tupałam nogami ,,To jest głupie!” „Więcej nie przyjadę
na 3D!”, „Zgubiłam już 3 strzały.”, „Będę strzelać z aluminiowych. Szkoda karbonów.”
i tak nie będę przecież tak dobra jak oni.
Rafał Cieśluk do dzisiaj wypomina mi moje zachowanie na pierwszych zawodach 3D, w Mieleszynku. Płakałam wtedy, obrażałam się, wkurzałam, tupałam nogami ,,To jest głupie!” „Więcej nie przyjadę
na 3D!”, „Zgubiłam już 3 strzały.”, „Będę strzelać z aluminiowych. Szkoda karbonów.”
Nie dość, że pojechałam jeszcze raz, a nawet kilka
razy na 3D, strzelam z karbonów i dawno już nie zgubiłam żadnej strzały, a moje
wyniki nie wyglądają blado na tle innych osób, to zawody piesze stały się
rzeczą bez której absolutnie nie wyobrażam sobie życia. Nauczyły mnie one
niesamowicie dużo i jestem przekonana o tym, że gdybym półtora roku temu nie zaczęła strzelać
zawodów pieszych nigdy nie mogłabym stać się tak dobrym łucznikiem konnym.
Niestety, ostatnie tygodnie to ciągłe informacje o
odwoływanych i przekładanych zawodach.
Na niektóre z nich rejestrowałam się z półrocznym wyprzedzeniem. Więc z tego bólu i tęsknoty, postanowiłam pod spodem zebrać, wypisać, omówić i opatrzeć zdjęciami 10 rzeczy, których najbardziej mi brakuje, kiedy zawodów 3D nie ma:
Na niektóre z nich rejestrowałam się z półrocznym wyprzedzeniem. Więc z tego bólu i tęsknoty, postanowiłam pod spodem zebrać, wypisać, omówić i opatrzeć zdjęciami 10 rzeczy, których najbardziej mi brakuje, kiedy zawodów 3D nie ma:
1. Pobudki
o 5:00 rano
Szczególnie zimą.
Oczywiście nie zawsze jest to 5:00 rano, czasami
6:00 albo 7:00 – zależy jak daleko mam na miejsce zawodów. Zawsze
jednak szykuję wszystko, absolutnie wszystko dzień wcześniej, tak, żeby rano
tylko się ubrać, zjeść, zalać herbatę w termosie, wsiąść w samochód i wyruszyć.
Zimą poranne wstawanie jest szczególnie piękne z
dwóch powodów;
- kiedy wstaję jest tak ciemno i zimno, że
absurdalnym pomysłem wydaje się wyjazd na jakiekolwiek zawody. Ale na drogach
jest pusto, jedzie się przyjemnie i można po drodze podziwiać wschód słońca.
Po dwóch godzinach okazuje się, że tak naprawdę dzień jest słoneczny i piękny i że nie można wyobrazić sobie lepszego pomysłu na spędzenie go, niż zawody.
Po dwóch godzinach okazuje się, że tak naprawdę dzień jest słoneczny i piękny i że nie można wyobrazić sobie lepszego pomysłu na spędzenie go, niż zawody.
- zimą nie ma zawodów konnych, co za tym idzie
bardziej tęskni się za jakimikolwiek zawodami.
3D to prawdziwe wybawienie. Przed ostatnim wyjazdem na Ligę na Śląsk, o 17:00 w piątek uświadomiłam sobie, że nie mogę doczekać się 22:00, bo w sumie to chciałabym już iść spać, obudzić się jutro i móc jechać. Nie mogłam się doczekać tak bardzo, że mimo budzika nastawionego na 5:00 obudziłam się sama z siebie o 4:30.
3D to prawdziwe wybawienie. Przed ostatnim wyjazdem na Ligę na Śląsk, o 17:00 w piątek uświadomiłam sobie, że nie mogę doczekać się 22:00, bo w sumie to chciałabym już iść spać, obudzić się jutro i móc jechać. Nie mogłam się doczekać tak bardzo, że mimo budzika nastawionego na 5:00 obudziłam się sama z siebie o 4:30.
2. Nadawania
Włodka Woźnicy
Przydatne szczególnie jeżeli jedziesz na miejsce
zawodów pierwszy raz.
W razie jakiejkolwiek niepewności na dojeździe
wystarczy zatrzymać samochód, wyłączyć silnik wysiąść i nasłuchiwać. Głos
Woźnicy słychać na obszarze w promieniu mniej-więcej 70 km. od miejsca zbiórki.
Mówi on w sposób ciągły i nieprzerwany, także macie gwarancję, że go
usłyszycie. W razie gdyby w powietrzu słychać było inne głosy – wskazówka.
Zwróćcie uwagę na charakterystyczny sposób rozpoczynania zdań ,,Motyw jest
taki, że…”, interesujący sposób wymawiania słowa „koń” (głoska „k” jest tu
niesamowicie twarda i krótka niemal wypluwana z dolnej części krtani), oraz
głębokoprzeponowe „he he” kończące każdą, bardziej rozwiniętą myśl. Często też
usłyszeć można sformułowanie „stąpasz po cienko zamarzniętej gnojówce”, które pewnie
usłyszę także dziś, po publikacji tego artykułu.
Jeżeli nie słyszycie głosu Włodka Woźnicy to
najprawdopodobniej pomyliliście drogę lub jesteście jeszcze bardzo daleko od
celu. W związku z powyższym polecam również każdorazowe upewnienie się przed
zawodami, czy Woźnica akurat zamierza być na nich obecny. Jeżeli nie, pozostaje
polegać na nawigacji i atlasie samochodowym.
3. Moroplonsu
Inną niezawodną wskazówką, że zbliżamy się do
miejsca zawodów jest pojawianie się na horyzoncie grup ludzi niosących dziwne
sprzęty i ubranych… w moro. Zawody 3D to prawdziwy fashion week, jeżeli chodzi o
odzież maskującą. Na zbiórce można dostać oczopląsu widząc ludzi, na których
strojach dominują brązy, czerń oraz zieleń i którzy stoją na tle lasu.
Zdaje sobie sprawę z tego, że jestem blondynką i że
może są przyczyny i prawa wyznaczające porządek wszechświata, o
których nie mam pojęcia. Ale czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, dlaczego 90%
łuczników na zawody ubiera się w moro? Rozumiem, że traktujemy 3D jak polowanie
i ubieramy się tak dla zachowania klimatu i szanuję to, bo mam nadzieję, że
zdajecie sobie sprawę z tego, że te zwierzęta są piankowe i one nas nie widzą i
nie musicie się maskować bo i tak nie uciekną.
Ubieranie się w moro może być też w pewnych
sytuacjach mało praktyczne. Przed Mistrzostwami Polski 3D w Majdach w tym roku
stałyśmy z Marysią Babińską na odprawie. Duża impreza, tłum ludzi, nikt nie
słucha, wszyscy gadają, generalnie zamieszanie – wiecie jak to wygląda. I w końcu przychodzi do rozprowadzenia grup.
Pada hasło „grupy od 1 do 15” za Zbyszkiem – nie pamiętam czy tak dokładnie
miał na imię, w każdym razie nie znam gościa, więc pytam Mery Babińskiej
„Widziałaś, który to Zbyszek?”. Na co Mery, stając na palcach i wyciągając
głowę do góry, odpowiada mi „Widziałam! Taki gruby, cały w moro.”
Rozejrzałam się wokoło. Super – pomyślałam- no to
już wiemy za kim mamy iść.
4. Korków
na trasie
Dość powszechne w miesiącach letnich,
kiedy na turniejach frekwencja jest najwyższa, szczególnie frustrujące
jesienią, kiedy dni stają się coraz krótsze i wraz z korkami pojawia się widmo
strzelania ostatnich figur po ciemku.
Jeżeli chodzi o korki na trasie to środowisko
łucznicze dzieli się zasadniczo na dwa obozy – zwolenników przeskakiwania grup
oraz przeciwników tej praktyki. Zwykle przedstawiciele jednej
i drugiej opcji są dość charyzmatyczni i przekonani o słuszności swoich poglądów, dlatego też zawsze kiedy pada magiczne pytanie ,,Idziemy strzelić 13? Bo tam teraz nikogo nie ma…” uchylam się od odpowiedzi mrucząc i bełkocząc, czekając cierpliwie aż wyjaśni się dla mnie z przedstawicielami której opcji przyszło mi dzisiaj strzelać. Ja osobiście nie jestem zwolenniczką wyprzedzania na trasie. Zaburza to naturalny porządek wszechświata i może kreować pewne trudności dla zapisującego wyniki (w tym miejscu ukłony i duży szacun dla Mai Kario – Domagały. To, że Ty się połapałaś w zapisywaniu wyników jak strzelaliśmy 3D w Sarmacji w czerwcu… czapki z głów, bo bardziej na wyrywki niż wtedy strzelaliśmy to już się chyba nie da.) Poza tym, korki na trasie dają możliwość, między innymi, wysikania się (brak tej możliwości może istotnie wpłynąć na ostateczny wynik zawodnika), szeroko rozumianej integracji z sąsiednimi grupami oraz spożycia czekających w plecaku zapasów żywności.
i drugiej opcji są dość charyzmatyczni i przekonani o słuszności swoich poglądów, dlatego też zawsze kiedy pada magiczne pytanie ,,Idziemy strzelić 13? Bo tam teraz nikogo nie ma…” uchylam się od odpowiedzi mrucząc i bełkocząc, czekając cierpliwie aż wyjaśni się dla mnie z przedstawicielami której opcji przyszło mi dzisiaj strzelać. Ja osobiście nie jestem zwolenniczką wyprzedzania na trasie. Zaburza to naturalny porządek wszechświata i może kreować pewne trudności dla zapisującego wyniki (w tym miejscu ukłony i duży szacun dla Mai Kario – Domagały. To, że Ty się połapałaś w zapisywaniu wyników jak strzelaliśmy 3D w Sarmacji w czerwcu… czapki z głów, bo bardziej na wyrywki niż wtedy strzelaliśmy to już się chyba nie da.) Poza tym, korki na trasie dają możliwość, między innymi, wysikania się (brak tej możliwości może istotnie wpłynąć na ostateczny wynik zawodnika), szeroko rozumianej integracji z sąsiednimi grupami oraz spożycia czekających w plecaku zapasów żywności.
Winą za tworzenie się korków obarczane są zwykle
dzieci bądź łucznicy bloczkowi i o ile tych pierwszych nikt zwykle, przynajmniej
głośno, się nie czepia, to co do tych drugich, szczerze mówiąc podziwiam ich
determinacje i to, że w ogóle mają ochotę na zawody, na których są też
„normalni” łucznicy przyjeżdżać. Odnoszę bowiem wrażenie, że łucznicy bloczkowi
są grupą szczególnie narażoną na szyderstwa i docinki. Poziom, który prezentują
jest zwykle niedoceniany, bo większość uważa,
że z bloczka po prostu nie da się spudłować. Mnie osobiście strzelanie z bloczka nie zainteresowało
z jednej prostej przyczyny – łuki bloczkowe są, w mojej ocenie, po prostu paskudnie brzydkie.
Ale uważam, że zarówno strzelanie z łuku tradycyjnego jak i z bloczka wymaga od łucznika określonej ilości pracy włożonej w przygotowanie i dojście do dobrego poziomu. Dlatego też gnoić łuczników bloczkowych nie będę. Jestem im ogromnie wdzięczna za korki na trasie, bo dzięki temu mam czas zajadać się kabanosami, które zawsze na zawody przywożę w plecaku. Nie widzę jednak przyczyny, żeby zaniechać opowiadania żartu „przyjechał na rowerze, ale zapomniał łuku to z roweru strzela”, bo chociaż wszyscy już go dobrze znamy to jest w nim nieprzemijający urok.
że z bloczka po prostu nie da się spudłować. Mnie osobiście strzelanie z bloczka nie zainteresowało
z jednej prostej przyczyny – łuki bloczkowe są, w mojej ocenie, po prostu paskudnie brzydkie.
Ale uważam, że zarówno strzelanie z łuku tradycyjnego jak i z bloczka wymaga od łucznika określonej ilości pracy włożonej w przygotowanie i dojście do dobrego poziomu. Dlatego też gnoić łuczników bloczkowych nie będę. Jestem im ogromnie wdzięczna za korki na trasie, bo dzięki temu mam czas zajadać się kabanosami, które zawsze na zawody przywożę w plecaku. Nie widzę jednak przyczyny, żeby zaniechać opowiadania żartu „przyjechał na rowerze, ale zapomniał łuku to z roweru strzela”, bo chociaż wszyscy już go dobrze znamy to jest w nim nieprzemijający urok.
5. Pytania
o celowanie w łucznictwie konnym
Czasami słyszę, że strzelanie z zekiera, to zupełnie
inna bajka, a co dopiero łucznictwo konne. Rzeczywiście dla większości łuczników
pieszych wydaje się dość abstrakcyjnym pomysłem strzelać
z konia. Mnie też dużo czasu zajęło zanim nauczyłam się strzelać 3D. Prawda jest taka, że, turnieje piesze mogą sprawiać bardzo duży problem łucznikowi konnemu, ale kiedy już trochę na nie pojeździsz to niesamowicie poprawia to jakość strzelania z konia. Wbrew pozorom strzelanie na pieszo i konno nie różni się aż tak bardzo. Owszem, trzeba szybciej ładować, czasem trzymać strzały w ręce, przekładać łuk z jednej ręki do drugiej ale jeżeli chodzi o sam strzał (naciągnięcie, wycelowanie, zwolnienie) to nie różni się on praktycznie niczym.
z konia. Mnie też dużo czasu zajęło zanim nauczyłam się strzelać 3D. Prawda jest taka, że, turnieje piesze mogą sprawiać bardzo duży problem łucznikowi konnemu, ale kiedy już trochę na nie pojeździsz to niesamowicie poprawia to jakość strzelania z konia. Wbrew pozorom strzelanie na pieszo i konno nie różni się aż tak bardzo. Owszem, trzeba szybciej ładować, czasem trzymać strzały w ręce, przekładać łuk z jednej ręki do drugiej ale jeżeli chodzi o sam strzał (naciągnięcie, wycelowanie, zwolnienie) to nie różni się on praktycznie niczym.
Łucznicy, których spotkam na 3D zwykli zadawać mi
dziwne pytania o łucznictwo konne, na które zazwyczaj nie umiem odpowiedzieć,
natomiast tym, które wydaje mi się najbardziej absurdalne, a które już kilka
razy usłyszałam jest „A ty jak strzelasz z konia to w ogóle celujesz?”
Zawsze mam ochotę odpowiedzieć „Nie. Zamykam oczy i
kieruję się mocą.” Strzelam na oślep i modlę się do mistrza Yody, żeby
poprowadził moją strzałę w środek tarczy. Odpowiedź brzmi „Tak, celuję!”
Łucznictwo generalnie polega na strzelaniu DO CELU, a zadowalające efekty można
uzyskać WYŁĄCZNIE uprzednio w niego WYCELUJĄC. Jak to robię? Patrzę gdzie jest
cel i tam strzelam. Więcej nie umiem powiedzieć. Jak już zaznaczyłam wcześniej,
uczyłam się łucznictwa od razu pod kątem strzelania konnego nie wiem jak to
wygląda kiedy strzela się z trzech palcy.
6. Robienia
zdjęć z 20-stkami
Bo tak trzeba!
Jeżeli trafi się 20-stkę, trzeba sobie z nią zrobić
zdjęcie. Właściwie w tym momencie temat można by uznać za wyczerpany, ale..
Po co robić sobie zdjęcie z 20?
Żeby wysłać mamie albo trenerowi. Oni oczywiście nie
zwrócą uwagi na to, że stanowisk było 30,
a zdjęcia są tylko 2. W ich umyśle zakoduje się wiadomość, że jestem genialna i we wszystko trafiam.
I tu profity są oczywiste – od rodziców płyną fundusze sponsorskie, a trener kocha mnie jeszcze bardziej.
a zdjęcia są tylko 2. W ich umyśle zakoduje się wiadomość, że jestem genialna i we wszystko trafiam.
I tu profity są oczywiste – od rodziców płyną fundusze sponsorskie, a trener kocha mnie jeszcze bardziej.
Jeżeli chodzi o techniczną stronę – poleca się przed
zrobieniem zdjęcia usunąć strzały innych zawodników, dla większego wrażenia
(nikt nie trafił, a ja trafiłam 20-stkę.). Dwie najbardziej popularne pozy to:
- pokazywanie uniesionego kciuka (popularne wśród
zekierowców)
- pokazywanie palcem swojej strzały ( w momencie gdy
wyjęliśmy już strzały pozostałych zawodników – trochę bez sensu ale działa).
No to proszę, moja galeria, rozkoszujcie się.
Muszę jednak powiedzieć, że ponieważ od pewnego
czasu mamy w zwyczaju robić sobie z Piotrkiem Kopciem zdjęcie na każdych
zawodach, to chyba on zostanie niedługo liderem, jeżeli chodzi o ilość zdjęć z
20-stką.
7. Złorzeczenia określonym figurom
Jak wiadomo, wśród figur 3D każdy ma takie, z
którymi bardziej lub mniej sympatyzuje. Wynika to zwykle z wspomnień i
doświadczeń, jakie z daną figurą mamy. I chociaż są one dobre i złe, to rzadko
kiedy mówimy o danej figurze ,,O, jenot! Bardzo lubię jenota, zawsze w niego
trafiam.” Zwykle skupiamy się na tych figurach, w które kiedyś spektakularnie spudłowaliśmy
bądź z którymi regularnie mamy złe doświadczenia. Nie znam chyba większej
nienawiści niż ta, jaką Rafał Cieśluk darzy bogu ducha winnego Dodo. Z jemu
tylko znanych powodów chowa do niego
głęboką urazę.
Ja chciałabym powiedzieć tylko, że bardzo lubię
rysia, bo zwykle trafiam na nim 20-stki (tak naprawdę równie często w niego nie
trafiam, no ale mam z nim już dwa zdjęcia). oraz małe dziczki, mimo że są
małe. Duże dziczki też lubię. I żółwie.
W sumie to generalnie lubię te figury. No ale nieważne, przejdźmy teraz do tych
figur, które wśród łuczników raczej nie cieszą się popularnością;
- sowa – bo ma duża podstawę,
- krokodyl – bo jest płaski,
- świstak, wiewiórka i żółw – bo są małe,
- leżący dzik oraz stojący niedźwiedź – bo są
czarne, a jak wiadomo czarne wyszczupla ale też sprawia, że figura wydaje się
stać bliżej niż w rzeczywistości stoi (nie wiem, czy jest to potwierdzone
jakimiś badaniami, ktoś mi tak kiedyś powiedział na zawodach),
- sarny, jelenie oraz kozły – bo mają cienkie nogi i
wielką dziurę pomiędzy nimi,
…Michał Lis, jeżeli to czytasz to bez skojarzeń –
wiesz o co mi chodzi
- wszelkie rodzaje drobiu – w sumie nie wiem
dlaczego.
Jednak wciąż rekordy nienawiści bije nieprzerwanie
jedyna, przepiękna, wspaniała, mała, wąska i powykręcana… łasica.
8. Agnieszki
i Leny Głuch
Chociaż nie pozostaje z nimi w bliższych relacjach –
nasze kontakty ograniczają się zwykle do powitania, pożegnania, wymienienia
kilku słów, uśmiechnięcia się i uściśnięcia Agnieszce ręki, kiedy czasem uda mi
się dobić do podium, na którym ona jest elementem stałym – to brakuje mi ich równie
bardzo jak samych zawodów, z jednej prostej przyczyny – są na nich zawsze. Nie
mam może jakiegoś bardzo długiego stażu, jeżeli chodzi o wyjazdy na 3D ale nie
mogę sobie przypomnieć takich, na których dziewczyn, a przynajmniej samej
Agnieszki by nie było. Są one stałym elementem krajobrazu i zawody bez nich to
by było trochę tak jak zawody bez facetów w moro – trudno sobie wyobrazić.
Dziewczyny, gdzie Wy mieszkacie, że macie wszędzie blisko, a może inaczej – o
której Wy wstajecie, że zawsze zdążycie wszędzie dojechać?
9. Dużych
facetów z małymi dyplomami
Coś na co chyba tylko ja zwróciłam uwagę, bo jestem…
dziwna.
Na zawodach 3D zwykle nie ma nagród. Za miejsce na
podium w swojej kategorii otrzymuje się symboliczny dyplom. I nie ma w tym nic
złego, wspaniale podkreśla to charakter tych imprez, nie przyjeżdżamy
rywalizować o milion euro tylko spotkać się ze znajomymi i postrzelać, bo
wszyscy to kochamy,… ale…
od pierwszych zawodów 3D, na które pojechałam, byłam
zafascynowana widokiem łuczników (a wiemy, jak przeciętny łucznik wygląda –
chodzi mi o stosunek powierzchni ciała do powierzchni dyplomu
i szerokości kadru), którzy biorą w swoje ogromne, silne łapska ten maleńki wiotki dyplom i we trzech ustawiają się do wspólnego zdjęcia, z dumą eksponując trofeum na wysokości brzucha, czasem nieco powyżej lub poniżej, jeżeli zachodzi taka konieczność. Ja w duchu umierałam ze śmiechu, myśląc „człowieku, po co ty pokazujesz ten dyplom? Na zdjęciu i tak nie będzie widać co tam jest napisane”. Oczywiście, my wszyscy znamy kontekst, mamy dostęp do wyników, byliśmy tam, wiemy o co chodzi ale wyobraźcie sobie osobę z zewnątrz, która totalnie nie wie z czym ma do czynienia albo badacza – archeologa, który za 3000 lat zdecyduje się przejrzeć nasze konta facebook’owe, żeby dowiedzieć się jak żyli jego przodkowie. Natrafi on na masę zdjęć, które jednoznacznie dowodzą, że w naszych czasach ogromni, silni faceci, ubrani w moro, najprawdopodobniej myśliwi, mieli w zwyczaju dobierać się
w trójki i wykonywać, w im tylko znanych celach, fotografię z białymi kartkami papieru o formacie A4. Rytuał? Tradycja? Sposób na wytropienie zwierzyny? Sekta?
i szerokości kadru), którzy biorą w swoje ogromne, silne łapska ten maleńki wiotki dyplom i we trzech ustawiają się do wspólnego zdjęcia, z dumą eksponując trofeum na wysokości brzucha, czasem nieco powyżej lub poniżej, jeżeli zachodzi taka konieczność. Ja w duchu umierałam ze śmiechu, myśląc „człowieku, po co ty pokazujesz ten dyplom? Na zdjęciu i tak nie będzie widać co tam jest napisane”. Oczywiście, my wszyscy znamy kontekst, mamy dostęp do wyników, byliśmy tam, wiemy o co chodzi ale wyobraźcie sobie osobę z zewnątrz, która totalnie nie wie z czym ma do czynienia albo badacza – archeologa, który za 3000 lat zdecyduje się przejrzeć nasze konta facebook’owe, żeby dowiedzieć się jak żyli jego przodkowie. Natrafi on na masę zdjęć, które jednoznacznie dowodzą, że w naszych czasach ogromni, silni faceci, ubrani w moro, najprawdopodobniej myśliwi, mieli w zwyczaju dobierać się
w trójki i wykonywać, w im tylko znanych celach, fotografię z białymi kartkami papieru o formacie A4. Rytuał? Tradycja? Sposób na wytropienie zwierzyny? Sekta?
Oczywiście podśmiewałam się w duchu do czasu, aż
kiedyś w końcu wystrzelałam wynik dający mi miejsce na podium. Podeszłam więc,
odebrałam dyplom, pogratulowałam Agnieszce Głuch i… złapałam tę kartkę papieru
w obie łapy i stanęłam do zdjęcia. Ludzie, to jest odruch! Masz te 10 sekund,
żeby celebrować tę wspaniałą chwilę, masz uwagę zgromadzonych, można w takim
momencie zrobić wszystko; zatańczyć, opowiedzieć dowcip, oświadczyć się,
przewrócić, wykrzywić gębę. Ale nie! Stajesz na baczność i pokazujesz fotoreporterom
dyplom, który i tak na zdjęciach będzie wyglądać jak biała kartka o formacie
A4.
10.
Odpalenia Facebook’a po powrocie do domu
Nigdy z taką przyjemnością nie odpalam facebook’a
jak wieczorem po powrocie z 3D. Zalewają go wtedy zdjęcia dużych facetów z
małymi dyplomami bądź samych dyplomów, zdjęć z 20-stkami i wiele innych
bardziej sytuacyjnych fotografii. Nie nudzi nawet to, że zawsze wszyscy piszą
to samo. Pozycje obowiązkowe to:
- super spędzony czas
- piękna lokalizacja
- dziękuję organizatorom
- 30 figur
- wymagająca trasa
Nie można też zapomnieć o obowiązkowym „Gratulacje”
pod zdjęciem dyplomu, które wrzucił kolega. Nie musicie wytłuszczać ani dodawać
emotki z medalem albo pucharem – te wszystkie komentarze i tak wyglądają tak
samo, nie będzie was przez to lubił bardziej. Jeżeli ktoś wstawi zdjęcie białej
kartki A4 to też na wszelki wypadek skomentujcie „Gratulacje”.
No i nie zapomnijcie mnie oznaczyć na wszystkich
zdjęciach. Niech świat wie, że my, trójwymiarowi, jesteśmy najlepsi!
Pisz kochana Natalko, bo świetnie się czyta.... 😁
OdpowiedzUsuńBrawo Ty.
OdpowiedzUsuń